Po przerwie na spotkania reprezentacji, wracamy do rozgrywek Premier League. Spragnieni klubowej piłki, skonani, niemal wyczerpani po 2 tygodniowej przerwie na angielskich boiskach, kibice Liverpoolu i Manchesteru United od razu dostaną danie główne – na Anfield Road, Scoucersi podejmą Czerwone Diabły.
Na najciekawszą bitwę w angielskiej piłce czekają wszyscy fani piłki nożnej. Co roku zniecierpliwieni kibice wyczekują najpierw rozpiski terminarza, a później wegetują do daty, na którą wyznaczono pojedynek 2 najbardziej utytułowanych zespołów na Wyspach.
Wszyscy wiemy, że Liverpool w tym sezonie idzie na mistrza ;) Ponowne wejście na szczyt Premiership zajmuje naszemu rywalowi już w sumie 18 lat. Wydaje się, że krok po kroku zmniejszają dystans dzielący ich od United, Chelsea i Arsenalu. W tym roku zawodnikiem, który ma zrobić różnicę w zespole z Anfield jest Robbie Keane. Irlandczyk został kupony z Tottenhamu za 19 mln funtów. Gorsze jest jednak to, iż do AS Romy odszedł John Arne Riise, więc nie mamy co liczyć na samobója z jego strony.
Zastanawiające jest dla mnie brak jakiejkolwiek gry słów pomiędzy przedstawicielami obu zespołów. Zarówno Ferguson jak i Benitez (jeszcze) nie dogryzają sobie wzajemnie. Być może obaj panowie są zmęczeni takimi zagrywkami albo z nich wydorośleli ;) Niemniej jednak, sytuacja wydaje się dosyć dziwna i mam nadzieję, że znajdą trochę sił, aby wymienić parę kąśliwych uwag i rozruszać publikę przed samym spotkaniem.
Od kilku dni dochodziły do nas słuchy, iż występ Stevena Gerrarda w meczu z United jest zagrożony ze względu na kontuzję pachwiny. Później można było przeczytać informacje o mniejszych lub większych szansach na grę kapitana Scoucersów w nadchodzącym spotkaniu. Podejrzewam, iż ta niepewność miała namieszać w głowach piłkarzy Manchesteru, aby stali się łatwiejszym przeciwnikiem w sobotę 13 września ;-) W końcu Gerrard sam ogłosił swoją absencję:
Mecz z Manchesterem jest zbyt wcześnie. Mam szansę na grę w Lidze Mistrzów przeciwko Olympique Marsylii, ale powiedziałem menedżerowi, że przed powrotem na boisko chcę się porządnie przygotować. Nie chcę wystąpić w tak ważnym spotkaniu po zaledwie jednej odbytej sesji treningowej.
Steven Gerrard.
Pod znakiem zapytania stoi również występ Fernando Torresa. Hiszpan prowadzi wyścig z czasem i próbuje odzyskać kondycję przed bitwą o Anglię. Oczywiście, w żadnym stopniu nie powinno nas to martwic. Przynajmniej obędzie się bez nurkowania obu zawodników. Żeby nie zostać posądzonym o stronniczość przez kibiców LFC dodam, iż Cristiano Ronaldo nadal leczy swój uraz. Nikogo chyba też nie zdziwi, jeżeli zarówno Torres i Gerrard wybiegną na boisko przeciwko Czerwonym Diabłom. Tylko czy to będzie dla nas element zaskoczenia? Statystyki ostatnich spotkań z Liverpoolem przemawiają zdecydowanie na naszą korzyść. Co więcej, obaj gracze nie są szczególnie groźni, gdy przychodzi im się zmierzyć z nasza linią pomocy i obrony (kolejno SG i FT).
1) Przez 6 ostatnich sezonów, Gerrard zagrał pełne 90 minut w 11 spotkaniach z United, a w jednym zaliczył tylko 39 minut. Manchester wygrał 10 pojedynków, 1 zremisował i jeden przegrał.
2) Torres przeniósł się do Liverpoolu w ubiegłym roku i ma na swoim koncie 2 mecze z Diabłami. Hiszpan głównie odbijał się od Ferdinanda. Gdyby nie protokół meczowy i to, że próbował przepchnąć Rio, w ogóle byśmy nie wiedzieli, że z nami zagrał.
Mówiąc w skrócie, obydwu można określić anonimowymi piłkarzami w starciu z Mistrzem Anglii. Benitez powinien raczej darować sobie takie zasłony dymne, którymi nie może nikogo zaskoczyć.
Nie pozostaje nam nic innego niż jakoś wytrzymać do 13.45 w sobotę. Na zakończenie polecam filmik zapowiadający najciekawszą rywalizację w Premier League.