Nie przegap
Strona główna / Trudne tematy / Kibic to… piąte koło u wozu.

Kibic to… piąte koło u wozu.

Kibic to... piąte koło u wozu
Klagenfurt, Wiedeń i znów Klagenfurt. Dwie miejscowości, które miały przynieść wszystkim polskim kibicom wiele dumy i rozrywki jednocześnie. Pierwsze 0:2 było do przewidzenia… dla realistów. Kibic rzadko jest realistą. Dlatego fale biało-czerwonych fanów napływały do tych dwóch austriackich miast niemal nieustannie, by oglądać mecze choćby na telebimach. Ogólnie byleby być blisko „naszych” i dodawać im otuchy swoją obecnością. Leo Beenhakker zwykł mówić, że Polacy są świetnymi kibicami, którym niewielu jest w stanie dorównać. Przecież współpraca na linii drużyna-trener zawsze ma jeszcze tę trzecią część integralną: kibiców. Bez nich futbol jest wybrakowany. Bez nich futbol jest czarno-biały. Bez nich częstokroć nie ma motywacji do gry. Kibice są ważni i czują się ważni, potrzebni. I – co najzabawniejsze – są doceniani wtedy, gdy niespodziewanie znikają z trybun chociażby miejscowej drużyny.

Gorszego przebiegu mistrzostw Europy Polacy sobie wyobrazić chyba nie mogli. Chociaż, gdyby się głębiej nad tym zastanowić, to przecież Artur Boruc mógł doznać kontuzji zaraz przed turniejem i wtedy zapewne mielibyśmy najgorszy bilans bramek w historii tej imprezy na Starym Kontynencie. Forma i technika piłkarzy na boisku na szczęście nie przełożyła się na nastroje panujące na trybunach. Momentami było smutno, oczywiście, bo przecież trudno cieszyć się, gdy Niemcy wbijają nam bramki, a do tego nas w ogóle „nie ma” na boisku. No właśnie „NAS” – wbrew pozorom jest to sformułowanie mocne, którego jako kibice najczęściej nie możemy się wyzbyć. Czy używamy w ogóle innej formuły? Zarówno dziennikarze w sportowych fleszach, jak i zwykli fani w rozmowach ze swoimi sąsiadami, zwykli mówić „PrzegraliŚMY z Niemcami 0:2”. Tymczasem chyba należałoby przestawić nieco tok rozumowania na „Reprezentacja Polski przegrała 0:2 z Niemcami”. A to wszystko przez kilka nieostrożnych wypowiedzi polskich piłkarzy, którzy czasem chyba szybciej mówią, niż myślą.

Jacek Bąk (kapitan reprezentacji Polski w meczu przeciwko Niemcom po zejściu z murawy Macieja Żurawskiego) odmówił udzielenia wywiadu po meczu Polska – Niemcy.

Postawa Jacka Bąka – jakże doświadczonego piłkarza! – zaskoczyła wielu dziennikarzy, a tym bardziej rzeszę kibiców, którzy chyba mieli prawo oczekiwać wyjaśnień z powodu niezbyt zadowalającego występu „Orłów”. Jednak te kilka tysięcy na trybunach nie „przemówiło” do Pana Jacka w żaden sposób. Choć oni tego wywiadu zapewne by nie usłyszeli, to jednak te kilka tysięcy to nie jest przecież cała „społeczność wiernych fanów”. Nie wszyscy mieli to szczęście, by tam trafić i wspierać ich na żywo – miliony zasiadły przed telewizorami z nadzieją na dopisanie w kibicowskim kalendarzyku kolejną wielką datę po Cedyni i Grunwaldzie. Miało być tak dobrze, a wyszło jak zawsze. Nie szukajmy przyczyn porażki, bo to jest raczej zadanie selekcjonera, sztabu szkoleniowego i samych zawodników. Oni powinni wiedzieć, co było źle. Chodzi jednak o to, że człowiek, który nierzadko zarywa sobie wieczór czy popołudnie, by zobaczyć biało-czerwoną „jedenastkę”, częstokroć czeka choćby na jedno słowo wyjaśnienia – choćby nie wiadomo jak bardzo było ono absurdalne. Zresztą absurdalne być nie musi – wspomniany wcześniej Boruc nigdy wywiadu nie odmawia i mówi „do rzeczy”, częstokroć nie owijając w bawełnę. Postawa Bąka jest kuriozalna i absurdalna – ktoś, kto zasługuje na to, by nosić opaskę kapitana, opaskę przywódcy, powinien w każdej sytuacji się wypowiedzieć. Tymczasem po prostu najzwyczajniej w świecie zlekceważył pokaźną liczbę ludzi, którzy na wyjaśnienia czekali. A podobno kapitan z tonącego statku wyskakuje zawsze ostatni…

Leo Beenhakker: Nie chcę słyszeć, co było źle.

Roztrząsana w mediach postawa Leo Beenhakkera wzbudza wiele kontrowersji i częstokroć wynikają z tego zagorzałe dysputy. Jednakże nie czas i nie pora oceniać selekcjonera. Ale nikt nikomu nie zabroni tego rozbić. Kiedy w sztabie szkoleniowym jest aż dziewięcioro ludzi przy selekcjonerze, to kibice mają prawo wytykać błędy. Pieniądze PZPNu, lokowane w kadrę ekspertów, jak widać nie za bardzo się zwróciły. Niewątpliwe błędy w kwestii kilku powołań do kadry były widoczne na pierwszy rzut oka choćby dla laika. Sam Holender mówił, że dopasowuje piłkarzy do swojej wizji gry. Ale skoro wizja ta nie była dość skuteczna, to może zamiast zostawiać jednych z najlepszych zawodników poza gronem kadrowiczów, trzeba było tę wizję zmienić? Jednak Leo gotów był na polskie piekiełko – zarówno to kibicowskie, jak i to dziennikarskie. Samo to stwierdzenie było zbyt nonszalanckie, a niektórzy ludzie określali je mianem wręcz „bezczelnego”. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że w Polsce „wszyscy znają się na wszystkim” oraz „jeśli wszyscy wszystko wiedzą, to czemu nikt nie umie poprowadzić tej kadry?”. Zgoda, lepszego trenera od Leo może i nie będzie, może nie warto go zmieniać, ale zawsze warto słuchać uwag. Tymczasem Beenhakker wzniósł się na trenerski Olimp i niczym wszechmogący Zeus uważał siebie za absolut, który uwag słuchać nie musi. Co do kibiców – sprawa została dość sprytnie załatwiona – brak komentarza na ich temat został z łatwością zatuszowany w reklamie browaru sponsorującego reprezentację: ktoś tłumaczący anglojęzyczną wypowiedź Beenhakkera zmienił ją z „Polscy kibice są fantastyczni” na „Polscy kibice byli fantastyczni”, pozwalając tysiącom niespostrzegawczych albo nie znających języka angielskiego ucieszyć się z ich ważności i dodając komentarz w stylu „Dziękujemy za wsparcie na Euro”. Sprytne.

Dziennikarz Polsatu Sport: Jacek, czemu dziś tak słabo zagrałeś?
Jacek Krzynówek: Słabo zagrałem? No nie wiem, to wy tak uważacie, więc to nie mój problem.
DPS: Czemu tak długo trzymałeś piłkę przy sobie?
JK: Jak drybluję, to jest źle. Jak trzymam piłkę, to jest źle. Zawsze jest źle. To ja nie wiem, jak mam grać, żeby było dobrze.

Jacek Krzynówek jest kolejnym spośród naszych piłkarzy, którzy niekoniecznie chcą swoje wady dostrzec. Nieważne, że jeden z milionów, który ten mecz oglądał, wydał obiektywną opinię na temat tego zawodnika. Nieważne, że każdy z kibiców widział słabą postawę Krzynówka. To zdanie również kibiców, więc i problem kibiców, a nie jego. Zresztą również ten wywiad był udzielony z ogromną łaską i niechęcią, pomimo łagodnego usposobienia dziennikarza. Można zrozumieć zmęczenie zawodników po meczu (ten akurat był ostatnim meczem w grupie z Chorwatami), można zrozumieć rozdrażnienie, ale nie można zrozumieć lekceważenia. Czy naprawdę do nikogo nie dociera, że nikt z Polaków nie cieszył się z tej porażki i nikt nie chciał nikogo mieszać z błotem? Ale za to Pan Jacek zagrzewał na stadionie Ernsta Hampela kibiców do gorącego i głośnego dopingu, kiedy biegł na rzut rożny. To się chwali. Chociaż może przydałoby się nad tym głębiej zastanowić, gdy przeczytało się wypowiedź Wojciecha Łobodzińskiego:

Na stadionie było tak głośno, że ciężko było się komunikować. Nie mogłem dogadać się z Marcinem Wasilewskim i w pewnych sytuacjach nie wiedziałem, jak się ustawić. – skomentował po meczu Łobodziński.
Źródło: dziennik.pl

Ta wypowiedź również pozostanie na długo w pamięci kibiców, którzy ją przeczytali (według przekazu telewizyjnego z wypowiedzi Łobodzińskiego wynikło jasno, że gdyby kibice byli ciszej, to oni graliby lepiej). Jak widać Pan Wojtek chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że nikt z kibiców dla siebie tam nie jechał. Wszyscy chcieli pomóc, wszyscy odśpiewać hymn i świętować ewentualne bramki, zwycięstwo, awans. Polski pomocnik – jak widać – nie ma pojęcia o tym, że niektórzy z obecnych tam ludzi wydali swoje zaskórniaki, by tam być, że to było spełnienie ich największych być może marzeń. Co więcej, nie ma chyba pojęcia, kto tak naprawdę napędza machinę, dzięki której on sam może zapewnić swojej rodzinie życie w dostatku. W jeszcze większe zdumienie wprowadza fakt, że była to wypowiedź również po meczu z Chorwatami, gdzie w końcu zasiedli ludzie wierzący w to, że znikome prawdopodobieństwo awansu jednak się spełni, że obietnica Beenhakkera, którą naród był karmiony od kilku tygodni, mianowicie obietnica o awansie przynajmniej do ćwierćfinału, wypełni się. Wypadało więc powtórzyć słowa wypowiedziane w innym wywiadzie po tym samym meczu:

Jest mi bardzo przykro, że tak zakończyły się dla nas te mistrzostwa. Nie mamy nic na swoje usprawiedliwienie, a ja dodam, że zagrałem w meczu z Chorwacją słabo. Byliśmy za mało agresywni, jednak minusów można doszukać się znacznie więcej – dodał.
– Wypada nam tylko przeprosić naszych fantastycznych kibiców. Wspaniale nas dopingowali od początku turnieju, a my ich zawiedliśmy. Żal, wielki żal. Inaczej to wszystko sobie wyobrażałem – zakończył.

Nasuwa się jedno proste pytanie: kiedy Łobodziński kłamał? Kiedy korzył się przed wspaniałymi i wierzącymi w sukces kibicami, którzy potrafią jechać za nimi nawet na drugi koniec świata, czy wtedy, kiedy zwalił na nich winę za odpadnięcie z grupy? Wypadałoby się na coś zdecydować. Druga opcja wydaje się być zanadto niewygodna, więc zapewne niebawem zostanie wymazana z kibicowskich pamięci – niektórzy jednak te słowa zapamiętają na długo, bo taką bezczelnością wobec kibiców nie wykazał się jeszcze nikt z polskiej kadry. Panu Wojtkowi wypada mieć jedynie nadzieję, że niewielu kibiców krakowskiej Wisły te słowa usłyszało.

– To normalne i nie charakterystyczne tylko dla Polski. Podobne dyskusje trwają już we Włoszech czy Francji. Ja jestem na to gotowy i życzę wszystkim dobrej zabawy – stwierdził Leo Beenhakker.

Kiedy wreszcie wszyscy, którzy budują reprezentację Polski zrozumieją, że dla nikogo z zainteresowanych to nie jest zabawa, tylko bolesna rzeczywistość…? Każdy mecz Polaków na tych mistrzostwach na kilka dni przed swoim rozpoczęciem już był zapowiadany przez tysiące samochodów z biało-czerwonymi flagami. Na balkonach i w oknach również zawisły flagi – najczęściej sponsora reprezentacji, ale także bandery oraz zwykłe flagi wywieszane na święta narodowe. Właśnie, święta narodowe… Każdy mecz zdawał się być właśnie tym dla kibiców na stadionie i przed telewizorami, a także dla tych, którzy mogli słuchać transmisji w radiu. Opustoszałe ulice i okrzyki dobiegające to z jednego, to z drugiego okna, kiedy akcja była, ale strzelić się nie udało. Z drugiej strony to i tak sukces, że Leo zechciał udzielić wywiadu po meczu. Przecież mógł przysłać na wywiad lekarza, kucharza, czy kogokolwiek innego. Byłoby to trochę w stylu Janasa, kiedy „przytłoczony swoim smutkiem” w Niemczech nie był w stanie udzielić wywiadu, a raczej stanąć na wysokości zadania, które mu powierzono. Kiedy piłkarze i trenerzy zrozumieją, że na linii zawodnicy-trener-kibic panuje kompletna symbioza? Że oni bez kibiców, a kibice bez nich żyć nie mogą? Jak piłkarz, którego śledzą oczy milionów rodaków, który jest odznaczony rangą kapitana, może powiedzieć, że „on nie będzie się wypowiadał” na temat spotkania? Jak widać może. Tylko żeby piłkarze nie ocknęli się wtedy, kiedy nikt nie będzie chciał jeździć i oglądać ich popisów, po których nawet nie można z dumą powiedzieć, że „przynajmniej walczyli”. Z dwojga złego w końcu zdarzy się tak, że kibice ustawią się plecami do boiska i kibicować przestaną – wtedy przynajmniej piłkarze spokojnie będą mogli porozumieć się na boisku i może zdobędą jakieś trofeum. Ta okazja przydarzyć się może już niedługo – w końcu za dwa lata mistrzostwa świata, ale aż w RPA. Tam może się wybrać niewielu kibiców, więc przeszkadzać nie będą. Ale tam to się trzeba jeszcze zakwalifikować, a tu stworzy się problem, bo kibice na pewno przyjdą na eliminacje… Cóż – piłkarzom pozostanie jedynie biegać z krótkofalówkami, bluetoothem albo wreszcie wziąć się za siebie na treningach, ćwiczyć technikę, kondycję, pokazać coś na boisku i dopiero wtedy, kiedy sobie nic do zarzucenia mieć nie będą, mieć pretensje do całego świata.

Przewiń na górę strony