Manchester United dramatycznie broniący się przed walcząca z całych sił o bramkę Barceloną. Tak można w skrócie opisać wczorajszy pierwszy mecz półfinału Ligi Mistrzów. Widok zaskakujący, choć przez wielu spodziewany. „Czerwone Diabły” wykonały jednak swój plan i na Old Trafford do awansu wystarczy im wynik 1:0. Mogło być jednak bardzo inaczej. Już w drugiej minucie karnego nie wykorzystał Cristiano Ronaldo, co negatywnie odbiło się na zespole. Mimo inicjatywy i jak zwykle, świetnego posiadania piłki, Barça nie znalazła sposobu na mistrzów Anglii.
Za nami bardzo nerwowe dla obu drużyn spotkanie, choć na pewno nie należało ono do porywających. Dwie wielkie marki zawiodły, nie tworząc oczekiwanego widowiska. Szczególne nudy dla neutralnych fanów zapanowały w drugiej połowie. Ja przed ten czas nerwowo odliczałem czas do końcowego gwizdka Massimo Busacci. Barcelona zagrała typową dla siebie piłkę. Mianowicie, ich filozofia gry opiera się na jak najdłuższym posiadaniu futbolówki. Zawodnicy Rijkaarda byli niesamowici… ale tylko w tej statystyce. Brak dobrych okazji do strzelenia gola to zasługa formacji defensywnej United, a w szczególności Rio Ferdinanda, który rozegrał znakomite zawody. Kapitan zespołu od początku był zaporą nie do przejścia dla Eto’o, czy Messiego. Drugi z tego duetu, Argentyńczyk szybko opuścił murawę w drugiej połowie. Wybawcą miał być młodzieniec Bojan Krkić, lecz ten kompletnie nie zaistniał na tle naszych obrońców. Naszemu zespołowi przede wszystkim zależało na zwalnianiu tempa gry i wybijania Katalończyków z odpowiedniego rytmu. W skrócie… United mieli przeważnie piłkę przez około pięc sekund, tracili je, a gospodarze rozgrywali ją tylko między sobą. Mecz na pewno niegodny półfinału marzeń, jakim nawet kilka osób ochrzciło rywalizację.
Pomijając rzut karny, Ronaldo miał kilka niezłych momentów w grze i nie chcę oceniać go przez pryzmat zmarnowanej „jedenastki”. Gdyby, jak to powiedział mi Radzio, uderzył trzy centymetry w lewo, mielibyśmy bramkę. To prawda. Portugalczyk jest znany z niesamowicie precyzyjnego wykańczania stałych fragmentów gry. Na pewno nie brakowałoby głosów, że to był rzut karny roku. Niestety, trzeba już o tym zapomnieć. 39-tego gola w tym sezonie dla Latynosa nie ma, choć ten zamierza podreperować swoje statystyki w meczu rewanżowym na Old Trafford.
„Nie zdobyłem dziś bramki, ale na pewno strzelę ją w Manchesterze. 0:0 na wyjeździe jest dobrym rezultatem. Teraz wracamy do domu, gdzie odniesiemy triumf.”
Oby tylko miał rację. Trzeba wierzyć, być maksymalnie skupionym na najbliższych dwóch meczach, najpierw z Chelsea na Stamford Bridge, potem z Dumą Katalonii. Ci, którzy znów będą narzekali, że nie wiedzie mu się w meczach wielkiej rangi – najlepiej niech nie zabierają głosu.
Przechodząc do ocen indywidualnych naszych piłkarzy, należy zacząć od tercetu: Evra-Ferdinand-Scholes. Bez tych graczy nie zremisowalibyśmy tego meczu. Scholesy zagrał jak za swoich najlepszych lat, będąc najlepszym piłkarzem na murawie. Rio znów udowodnił, że jest bezbłędny w meczach o wielką stawkę, a Evra spisał się na medal, walcząc o każdą piłkę. Swoją robotę wykonał też Owen Hargreaves, a ponadto nie zawiódł Wes Brown. Edwin van der Sar nie miał specjalnie dużo do roboty, ale kilkoma wyśmienitymi interwencjami się popisał. Druga strona medalu to jednak wykopy, na które narzekałem też u Kuszczaka. Niemal każde zagranie Holendra lądowało poza boiskiem. Wayne Rooney niestety kompletnie nie zaprzentował swojego potencjału. Troche lepiej było z Parkiem, który ciężko pracował przez cały mecz. Carlos Tevez biegał tego dnia jak maratończyk, ale niestety nie miał tego dnia szansy na dojście do dogodnej sytuacji bramkowej. Tę, oprócz karnego, miał Michael Carrick, lecz Anglik z dość bliskiej odległości nie pokonał Victora Valdesa.
Na kilka słów zasługuje też Massimo Busacca, arbiter wczorajszych zawodów. Szwajcarski arbiter był niekonsekwentny dla obu drużyn. Faul Carricka na Deco kosztował go żółtą kartkę. Był to incydent, gdy piłkarz zahaczył rywala po uprzednim wybiciu piłki. Kilka minut później… Deco identycznie wyciął z trawą Anglika, lecz nie dostał za to nawet słownej reprymendy.
Jest kilka czynników, które powinny nastrajać optymistycznie przed rewanżem na naszym stadionie:
- zagraliśmy bez kluczowego defensora
- rywalizowaliśmy na wyjeździe na nieprzyjaznym obiekcie, gdzie United nie miało zbyt korzystnego bilansu z Barceloną
- było to starcie z oponentem, który za wszelką cenę chciał wygrać, a nawet nie stworzył sobie dobrej okazji do uzyskania prowadzenia.
Nie jesteśmy pod żadnym względem w gorszej sytuacji. Wszystko jest takie same, jak przed startem dwumeczu, czyż nie? Żeby być najlepszym w Europie, trzeba wygrywać mecze. Nie jest to niewykonalne przy niepewnie interweniującej defensywie Barcelony, ale do tej dołączy po odbyciu kary za kartki Carles Puyol. Katalończykom do awansu wystarczy bramkowy remis, lecz uzyskanie trafienia będzie bardzo trudnym zadaniem. United w historii gry w Ligi Mistrzów przegrali tylko siedmiokrotnie na LM. To twierdza, która nie może zostać podbita przez hiszpański klub. Wczoraj zagraliśmy – jak to wielu oceniło – antyfutbol, czyli coś z czego nie jest znany Manchester United. Według „ekspertów”, nasza drużyna zawsze powinna grać ofensywnie i pięknie dla oka. Tak, tak, tak. A który to mecz, w którym zagraliśmy tak genialnie w defensywie w kilku ostatnich latach? Nie przypominam sobie takiego spokoju graczy, opanowania. Stworzyliśmy mur, którego nie dało się obalić. Założenia atakowania mają od dawien dawna w Barcelonie, a jakie są osiągnięcia Blaugrana w ostatnich dwóch latach? W dodatku, przeważnie odnosi się to tylko do Camp Nou, a teraz to my mamy atut własnego boiska. Wierzę, że zwyciężymy i po 9 latach znów zostaniemy finalistami najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywek. Przed meczem na Old Trafford jedziemy jeszcze do zachodniego Londynu na mecz z wiceliderem. To dla nas decydujący tydzień w sezonie. Keep the faith.