Każda drużyna ma swój symbol „dnia dzisiejszego”. W Barcelonie jest nim Lionel Messi, w Madrycie Iker Casillas, a w Monachium Franck Ribery. Gdybym zapytał, kto jest „ikoną” dzisiejszego United, zapewne większość z was odpowiedziałaby, z mniejszym lub większym wahaniem, Cristiano Ronaldo. Jednak czy jest to takie oczywiste?
Czy rzeczywiście Portugalczyk, w głównej mierze, tworzy legendę Manchesteru XXI wieku? Być może, ale na jego drodze stoi poważny przeciwnik – Wayne Rooney. Tak, Anglik marnuje sytuację za sytuacją, często doprowadza do szewskiej pasji kibiców na trybunach i przed telewizorami. A jednak…
Skrzydłowy Manchesteru United strzelił w bieżącym sezonie trzydzieści cztery bramki, bijąc tym samym rekord George’a Besta. Angielski napastnik nie zdołał zgromadzić nawet połowy jego dorobku. Niemal każdego dnia, możemy przeczytać w gazetach o „Portugalczyku ratującym Manchester”. Ale czy strzelone gole w 100% odzwierciedlają wartość danego zawodnika dla drużyny? Czy nie powinniśmy rozliczać naszych ulubieńców z ich boiskowej „postawy”, charakteru, umiejętności poderwania zespołu do walki? Czy da się obiektywnie porównać wartość strzelonych przez Ronaldo bramek i ilość błyskotliwych podań, jakimi otwierał drogę do bramki Rooney? Jest to trudne, ale nie niemożliwe.
Bardzo ciekawe jest to, że trwający w najlepsze sezon, narzucił naszym gwiazdom swoistą zamianę ról. Znajdujący się w słabszej formie strzeleckiej Anglik, oddał pałeczkę „super snajpera”, będącemu w niewiarygodnym gazie, Portugalczykowi. Z kolei, skupiający się na zdobywaniu bramek południowiec, powierzył angielskiej nadziei rolę „asystenta” i głównego rozgrywającego Czerwonych Diabłów. Rolę, z której wspaniale się wywiązuje. Co więcej, wydaje się także, że obaj zawodnicy są ze swoich nowych, „boiskowych” funkcji zadowoleni.
Nic w przyrodzie nie ginie, Wayne jest najlepiej asystującym zawodnikiem w Manchesterze, natomiast Ronaldo to numer jeden wśród strzelców ligi angielskiej. Także sir Alex Ferguson nie krzywi się i nie kręci nosem patrząc na odmienionego Rooneya. Można nawet uznać, że ustalanie składu zaczyna właśnie od niego. I trzeba mu przyznać, że postępuje słusznie. To właśnie Anglik poprowadził United do niedawnego triumfu nad Arsenalem Londyn.
Kiedy nasi piłkarze gromili Kanonierów w niesamowitym stylu, Ronaldo spokojnie przyglądał się kolegom z trybun. Warto też zauważyć, że Wayne nie zagrał w żadnym, z czterech, przegranych spotkań ligowych tego sezonu. Tak, więc, czy naprawdę Rooney zasługuje na krytykę ze strony kibiców? Czy dwa mecze bez bramki to powód, aby posadzić go na ławce rezerwowych?
Zupełnie inny status ma obecnie Ronaldo. Kibice wielbią go, podziwiają magiczne dryblingi, uzależniają wynik meczu od jego obecności na boisku. Miliony śledzą każdy jego ruch, jest obiektem westchnień, zarówno dziewczynek jak i kobiet. Polują na niego prezesi Barcelony i Realu Madryt, z którymi Manchester cały czas przepycha się na ciasnym szczycie futbolowego świata. Statystycy śledzą jego strzeleckie rekordy, a sam piłkarz walczy o złotego buta z Luisem Fabiano i Fernando Torresem. Brukowce dodatkowo napędzają spiralę „cristianomanii”, cytując jego wypowiedzi, w których piłkarz nie wyklucza odejścia do drużyny „Galacticos”. Jak w takiej sytuacji można porównywać, bardziej skrytego Rooneya, do wszędzie rozpoznawalnego Ronaldo.
Anglik nie jest typowym playboyem, ślubuje wierność klubowi, w meczu wyróżnia się przede wszystkim walecznością. Ale czy właśnie te cechy nie są cechami prawdziwej ikony klubu? Kiedy inni już zwątpią, Rooney uruchamia ukryte pokłady energii aby walczyć do upadłego. To on potrafi szarpnąć kolegów do ostatniego ataku. To Rooney kojarzy się z momentami magicznymi, z najpiękniejszymi golami i akcjami. W jego radości ze strzelonych bramek jest coś więcej niż tylko duma i zadowolenie, widać w nich pasję i moc. A kibice to kochają. I doceniają.
Porównując Cristiano Ronaldo i Wayne’a Rooneya chciałoby się powiedzieć; „o gustach się nie dyskutuje”. Dla fanów latynoskiej piłki, amatorów dryblingów i zagrań piętką, Portugalczyk na zawsze pozostanie bóstwem. Dla nich, Rooney będzie tylko dobrym zawodnikiem, który od czasu do czasu strzeli ważną bramkę. Także dla prasy, numerem jeden, zawsze będzie Ronaldo. Zapewne to właśnie on zgarnie złotą piłkę. Są jednak osoby, które najbardziej szanują zawodników, potrafiących w meczu poświęcić wszystko, aby wygrać, nie poddających się nawet w najcięższych momentach, a każdy sukces lub porażkę przeżywających zdecydowanie silniej od reszty drużyny. Kibice ceniący sobie właśnie te cechy na pewno na zawsze pozostaną wierni, Rooneyowi. Nie będę otwarcie zdradzał, do której grupy kibiców zaliczam się Ja. Dodam tylko, że Roy Keane czy Paul Scholes na pewno utkwią w naszej pamięci głębiej niż David Beckham.