Nie przegap
Strona główna / Naszym okiem / Naszym okiem: Manchester United – Liverpool FC

Naszym okiem: Manchester United – Liverpool FC

Manchester United 3 : 0 Liverpool
W Polsce 23 i 24 marca to święta wielkanocne, przez katolików traktowane jako największe i najważniejsze święto kościelne w całym roku. Wiadomo, jak to w święta, większość z nas zbiera się u rodziny, wspólnie jemy posiłki, po prostu spędzamy czas razem. Porządek ten w tym roku zburzyły jednak nieumyślnie władze Premier League, które tak ustawiły kalendarz spotkań, że wielkanocna niedziela nabrała dodatkowego znaczenia dla wszystkich fanów angielskiej ekstraklasy. Oto bowiem 23 marca odbyła się nazwana przez angielskie gazety „Grand Slam Sunday”, innymi słowy – na przeciw siebie stanęły kluby z tzw. „wielkiej czwórki”. O 14:30 Manchester United podejmował u siebie Liverpool FC, a dwie i pół godziny później miały miejsce derby Londynu – Chelsea zmierzyła się na Stamford Bridge z Arsenalem.

Do obejrzenia takich meczów nie trzeba nikogo specjalnie namawiać. Nie wiem jak to wygląda od kuchni, ale przy ustalaniu takiego terminarza, władze z pewnością kierują się interesem ogółu i specjalnie odseparowały te dwa spotkania od reszty, tak więc 8 meczów 31. kolejki Premier League rozegrano w sobotę, zostawiając na niedzielę deser. Z dużą wisienką na torcie.

Od razu zaznaczam, że nie udało mi się obejrzeć całego meczu „Czerwonych Diabłów”, transmisję zacząłęm oglądać mniej więcej od 25. minuty, do tego moje łącze internetowe nie pozwoliło mi na pełną satysfakcję z bycia świadkiem porażki Liverpoolu na Old Trafford – Sopcast utrzymywał bufor na poziomie ok. 40%, co powodowało „cięcia” w transmisji. Ale lepsze to niż nic.

Cristiano Ronaldo oraz Rio FerdinandO wynik byłem dziwnie spokojny, wiedząc, że ostatni raz „The Reds” odnieśli zwycięstwo na terenie Man Utd w kwietniu 2004 roku. Dokładając do tego wyniki obu drużyn z ostatnich kilku sezonów, zauważymy, że Liverpool wygrał tylko raz i to jakiś czas temu. Pozostałe spotkania w najgorszym przypadku kończyły się remisem, jednak w większości sytuacji to Manchester był górą, najczęściej jedną bramką. Jeżeli na Anfield potrafiliśmy zagrać dobrze i wygrać, to jakim cudem Liverpool miał nas pokonać w naszej twierdzy zwanej „Teatrem Marzeń”? Obawy jednak się pojawiły i to dopiero na niecałą godzinę przed rozpoczęciem spotkania. Jak to? Znowu gramy 4-5-1? Widząc, że jedynym nominalnym napastnikiem w składzie jest Rooney, wyobraziłem sobie właśnie taką formację. Trzeba przyznać, że sam skład był mocny, jednak ustawienie mogło budzić pewien niepokój. Wyjaśniło się dopiero później, że Cristiano Ronaldo jest drugim napastnikiem obok Rooneya i tak naprawdę można zinterpretować ustawienie jako 4-4-2. Jednak te trzy cyferki oddzielone myślnikami nie są najważniejsze, bo najistotniejsza jest sama gra.

Mimo spóźnienia się na początek meczu, szybko zauważyłem, że Liverpool nie stanowi wielkiego zagrożenia, przynajmniej w danym okresie gry. Pozostało tylko czekać na jakąś składniejszą akcję i pokonanie Reiny. Ja czekałem tylko 10 minut, pozostali, którzy śledzili mecz 34, ale warto było. Podanie do boku do Rooneya, ten dośrodkowuje w pole karne i do piłki, razem z Reiną i obrońcami wyskakuje Wes Brown. Jak on to strzelił chyba nawet sam nie wie, ale najważniejsze, że piłka odbiła się od jego… powiedzmy, że od niego i powolnym lobem wleciała do bramki. Ulga, to właśnie poczułem. Kolejną myślą było – „teraz to już z górki”.

Mascherano - czerwona kartkaI faktycznie, znowu czekałem tylko dziesięć minut, ale tym razem nie na bramkę. Sędzia Steve Bennett odgwizdał faul Rio Ferdinanda na Fernando Torresie. Hiszpan zaczął dyskutować z sędzią, prawdopodobnie chcąc wymusić upomnienie obrońcy Man Utd, jednak efekt był odwrotny od zamierzonego i były gracz Atletico Madryt sam ujrzał żółtą kartkę. Z kolei z tym nie mógł pogodzić się Javier Mascherano, który natychmiast podszedł do arbitra i również zaczął niepotrzebną dyskusję. Tyle tylko, że były Argentyńczyk już miał na koncie żółtą kartkę za faul z 10. minuty i jego zachowanie było jeszcze bardziej bezmyślne niż to Torresa. Pan Bennett nie zdążył schować żółtego kartonika, a został zmuszony do pokazania go po raz drugi, wskazując jednocześnie Mascherano, że musi opuścić plac gry. Trochę to może dziwne, ale ucieszyłem się z tego praktycznie tak samo, jak z bramki Browna. Teraz podopieczni Fergusona mieli banalne zadanie, tym bardziej, że był to koniec pierwszej połowy i można było na spokojnie przedyskutować dalszą taktykę i odbudować siły na kolejne 45 minut.

Paul Scholes w meczu z LiverpoolemSzczerze powiedziawszy całe napięcie spadło i ten mecz nie był już typowym klasykiem Man Utd – Liverpool. Wyglądało to raczej jakby „Czerwone Diabły” grały z jakimś ligowym szarakiem ze środka tabeli. Po paru minutach od rozpoczęcia drugiej połowy, Scholes posłał bajeczną piłkę do Ronaldo na środek pola karnego. Podanie zupełnie takie, jak w meczu z Milanem na Old Trafford w półfinale Ligi Mistrzów, wtedy jednak adresatem był Rooney. Wspaniałe przelobowanie obrońców dało możliwość zdobycia drugiej bramki, jednak Ronaldo strzelił wprost w bramkarza „The Reds”. Dosłownie w parę sekund później o doprowadzenie do remisu mógł postarać się Torres. Piłka niespodziewanie trafiła do osamotnionego w ataku Hiszpana, który wyprzedził obrońców, jednak szybszy od niego był Edwin van der Sar. Holender mocnym wykopem zażegnał niebezpieczeństwo. Było groźnie. Na szczęście dominacja United nie pozostawiała wątpliwości, choć mniej więcej po godzinie gry do głosu na parę minut doszli zawodnicy Rafy Beniteza. Panowie z Anfield postraszyli nas serią stałych fragmentów gry, po których Torres znalazł się w dogodnych sytuacjach, ale nasi obrońcy poradzili sobie z atakami gości. Ferguson, widząc, że coś w jego zespole nie gra, zdecydował się w 73. minucie na podwójną zmianę – za Giggsa i coraz słabiej grającego Andersona (ileż razy będąc w dobrej sytuacji przestrzelił?) weszli Nani i Carlos Tevez.

Nani po strzeleniu bramkiNa efekty tak naprawdę nie trzeba było czekać. Już w pierwszej akcji Tevez mógł pokonać Reinę, ale bramkarz znowu świetnie wyratował swoją drużynę z opresji. Po kilku minutach „Czerwone Diabły” wywalczyły rzut rożny. Wykonał go Nani posyłając piłkę wprost na głowę Cristiano Ronaldo. Lider klasyfikacji strzelców nie miał żadnego problemu, by zdobyć swoją 34. bramką w sezonie, bo błąd popełnili zarówno kryjący go defensorzy, jak i Jose Reina. 2:0 dla gospodarzy to już były pewne trzy punkty. Liverpool stracił resztki nadziei, co błyskawicznie wykorzystał Manchester. Dosłownie dwie minuty po golu Ronaldo, świetną akcję przeprowadził Rooney z Nanim. Anglik podał do Portugalczyka, a ten mijając trzech obrońców przyjezdnych znalazł się na czystej pozycji do oddania strzału na 16. metrze. Ale co to był za strzał! Potężne huknięcie, po którym Reina nawet nie drgnął. Sekundy później Nani wykonywał już swoje firmowe salta w powietrzu, ku uciesze kibiców zebranych tego popołudnia na Old Trafford. 3:0 z takim przeciwnikiem jak Liverpool to nie zwykła wygrana, ale nokaut. Drużyna z Anfield po raz kolejny nie sprostała presji meczu z United, po raz kolejny musiała uznać wyższość „Czerwonych Diabłów”. Można nie lubić Liverpoolu, ale trzeba przyznać, że to wielki klub, bardzo utytułowany zarówno w Anglii, jak i na arenie europejskiej, aspiracje tego zespołu są co sezon wielkie, ale od jakiegoś czasu zawsze kończy się tak samo. Okolice 3. lub 4. miejsca w tabeli i czasem może triumf w pucharach. Jednak ze strony kibica Manchesteru United to piękny widok.

Benitez po meczu z Manchesterem UnitedWe wstępie wspomniałem o drugim meczu na szczycie, który rozpoczął się o godzinie 17:00. Najlepszy rezultat tamtego spotkania to niewątpliwie remis obu londyńskich drużyn, które gonią ekipę z Old Trafford. Było blisko, jednak ostatecznie trzy punkty pozostały na Stamford Bridge i Chelsea przesunęła się na pozycję wicelidera Premier League. Sytuacja przedstawia się jednak dość komfortowo dla podopiecznych sir Alexa Fergusona, która ma przewagę wynoszącą pięć punktów nad „The Blues” i sześć nad będącym ciągle w kryzysie Arsenalem.

Teraz przed Manchesterem United pięć dni przerwy i w następną sobotę spotkanie u siebie z Aston Villą. Natomiast później, 1 kwietnia wyczekiwany pojedynek na Stadionie Olimpijskim w Rzymie z AS Romą.

Przewiń na górę strony