Kasa Misiu, kasa… zwykł mawiać były trener reprezentacji Polski Janusz Wójcik. Być może brzmi to śmiesznie, jednak doskonale oddaje prawa rządzące dzisiaj futbolem. Kto nie ma pieniędzy – nie ma sukcesów, bo niby skąd wziąć fundusze na pensję dla zawodników, albo za co sprowadzić do klubu nowego zawodnika? Aby zarabiać, piłkarskie korporacje wypuszczają na rynek coraz to wymyślniejsze towary sygnowane klubowym godłem. Marka Chelsea czy Manchester United doskonale się sprzedaje. Miliony nabywców kolejnych produktów znajdują się w Azji, drugie tyle w innych częściach świata. Nie da się ukryć, że piłka nożna wpadła w drapieżne szpony komercjalizacji.
Wielu ludzi uważa, że komercjalizacja futbolu jest zjawiskiem stosunkowo nowym i do tego ściśle związanym z globalizacją. Jednak, jeżeli sięgniemy do historii angielskiej piłki nożnej, zobaczymy, że początki działań zmierzających niekoniecznie w stronę czysto sportową miały miejsce o wiele, wiele wcześniej… Jeszcze w XIX w. ludzie zwietrzyli, że na piłce można nieźle zarobić. Już w 1888 r. Birmingham City (wówczas Small Heath) zarejestrowano jako firmę i liczono, że wnet zacznie przynosić dochody. Niebawem podobne kroki poczynił ówczesny prezes Aston Villi. Co więcej, na stadionie The Villans zainstalowano pierwszą obrotową bramkę, aby pracownicy mogli prowadzić dokładne statystyki co do frekwencji na meczach oraz, aby przeciwdziałać zjawisku wchodzenia na stadion na czarno. Już wówczas, kibice, którzy za bardzo nie wiedzieli, co daje zmiana statusu prawnego z klubu sportowego na spółkę, głośno protestowali. William McGregor (założyciel angielskiej Football League) tak skwitował negatywne opinie fanów:
Ludzie protestują przeciwko wszystkiemu, co jest nowe, chociaż tak naprawdę nie mają pojęcia, o co w tym chodzi.
Współczesnych przykładów potwierdzających tę tezę jest mnóstwo. Wielu kibiców nienawidzi Malcolma Glazera. Traktują amerykańskiego biznesmena jak pasożyta, który chce wykorzystać klub do własnych, niecnych celów. W świadomości części fanów Jankes jawi się, jako sknerus, myślący jedynie o tym, aby wycisnąć Czerwone Diabły do ostatniego grosza. Jak na razie możemy obserwować odwrotną tendencję, ponieważ Amerykanin wcale nie szczędzi pieniędzy na transfery. Jednak w opinii wielu kibiców między właścicielem a dusigroszem można postawić znak równości. Ciekawe czy wiedzą oni, kto uratował Manchester United przed bankructwem ponad 100 lat temu… W 1902 r. drużynie Newton Heath (ówczesna nazwa MU) groził upadek. Powodem był oczywiście brak pieniędzy. Zgodnie z klubową legendą, John Henry Davies, właściciel browaru, spacerując po Manchesterze zwrócił uwagę na pewnego psa. Zwierzątko okazało się należeć do Harry’ego Safforda, zawodnika Newton Heath. Obaj panowie odbyli krótką rozmowę, w której zawodnik wspomniał o trudnej sytuacji finansowej zespołu. Niebawem Davies zdecydował się zainwestować w chylący się ku upadkowi klub ponad £60 tys. W zamian za pomoc finansową, Safford oddał pieska nowemu dyrektorowi. Świeżo upieczony właściciel postawił klub na nogi oraz przeprowadził kilka reform, między innymi zmienił nazwę na Manchester United. Jakby nie patrzeć, klub z Old Trafford zawdzięcza swoje istnienie właśnie biznesmenowi.
De facto biznesmeni byli podstawą istnienia klubów. To oni dysponowali pieniądzmi, za które kupowano niezbędne dla zespołu rzeczy, takie jak np. koszulki meczowe, czy piłki. Co więcej – właściciele wypłacali zawodnikom premie i pensję, a więc motywowali ich finansowo do lepszej gry. Nic dziwnego, że oczekiwali, aż klub zacznie przynosić zyski, a na ich konta zaczną w końcu spływać pieniądze. Wówczas działania reklamowe nie przynosiły większych dochodów, ba, dodatkowe reklamowanie meczów, aby zachęcić większą ilość osób do przyjścia na stadion, wiązało się z dodatkowymi kosztami. Jednak podejmowane wówczas próby rozpowszechnienia piłki nożnej wśród społeczeństwa stanowiły zapowiedź zjawiska, które przybrało na sile w ostatniej dekadzie.
Ocenia się, że zyski klubów w przeciągu ostatnich dziesięciu lat średnio wzrosły aż trzykrotnie. Tylko 20 najbogatszych drużyn w Europie zarabia £2,2 mld. Największe wpływy do klubowej kasy zanotował Real Madryt, jednak za najbogatszą ligę w poprzednim sezonie uznano Premiership. W zestawieniu 20 najbogatszych klubów na globie sześciokrotnie pojawiały się drużyny z Wysp Brytyjskich. Ponadto trzy z nich znalazły się w pierwszej piątce. Łączny zysk angielskich drużyn wyniósł £915 mln. Jedną czwartą tychże dochodów wygenerowano na Old Trafford, z kolei najmniej zebrano w Newcastle. Sroki zarobiły tylko £97,7 mln. Już za rok liczba angielskich klubów figurujących na liście może się nawet podwoić, głównie za sprawą zawartej przed obecnym sezonem umowy o prawach telewizyjnych. Nowy kontrakt gwarantuje każdej drużynie Premiership wpływy rzędu £30 mln. W związku z tym, za rok, w zestawieniu pojawią się zapewne takie drużyny jak Manchester City czy Aston Villa.
Na uwagę zasługują przychody meczowe klubów Premiership. Średnio w dniu spotkania na konto Czerwonych Diabłów spływa £3,2 mln. Jeszcze dziesięć lat temu niewiele więcej wynosił roczny zysk klubu. Na przestrzeni całego sezonu dzięki przychodom z biletów (29 spotkań na Old Trafford) w klubowej kasie odkłada się £92,5 mln, co stanowi 44% całości rocznych dochodów i jest światowym rekordem. Dla porównania Arsenal zarabia w ten sposób £90 mln, Chelsea już tylko £74 mln, Liverpool £38,4 mln, a takie Blackburn Rovers zaledwie £9 mln. No ale trudno się dziwić, że najwięcej zarabiają w Manchesterze, skoro co roku na mecze MU przychodzi ponad 2 mln widzów.
Gdyby tak spojrzeć na zyski klubu z Old Trafford z perspektywy ostatniej dekady to widać, że wzrosły one kilkunastokrotnie. Jednakże w 2005 r. odnotowano spadek dochodów. Strata wyniosła wówczas £9 mln. Następny sezon przyniósł kolejny regres – doliczono się tylko £167,8 mln zysku. Tym samym Czerwone Diabły spadły w rankingu najbogatszych klubów na czwarte miejsce. Spowodowane było to zapewne postacią Malcolma Glazera, który, przejmując angielski klub, wywołał liczne protesty fanów. Jednak kiedy Manchester United powrócił na szczyt tabeli i zdobył mistrzostwo Anglii, dochody klubu momentalnie się zwiększyły i Diabły przesunęły na drugą pozycję pod względem najlepiej zarabiających drużyn na świecie.
Paradoksalnie, machinę komercjalizacji napędzają sami kibice, mimo że tak często słychać z ich strony protesty. Kupując koszulkę z logiem ukochanego klubu zachęcają producentów do wyrabiania jeszcze większej ilości trykotów. Spośród wszystkich piłkarskich firm największą rzeszę fanów na całym świecie ma Manchester United. Czerwonym Diabłom kibicuje ponad 333 mln ludzi, co stanowi ponad 5% światowej populacji! Z tego ponad 139 mln fanów okazuje swoją miłość do klubu poprzez zakup gadżetów. Warto zaznaczyć, że lwią część aktywistów (83 mln) stanowią Azjaci. Mimo, że Stary Kontynent jest kolebką futbolu, to właśnie na wschodzie kluby notują największe zyski. Latem, władze europejskich potęg organizują liczne tournee po japońskich, koreańskich czy chińskich miastach. Taki biznes jest niezwykle opłacalny – zysk z jednego spotkania wynosi około £3-4 mln. Biorąc pod uwagę olbrzymi azjatycki rynek, trzeba stwierdzić, że posiadanie Donga w swoich szeregach jest niegłupim pomysłem. Chińczyk drogi w utrzymaniu nie jest, a sprzedaje koszulki aż miło. Tak, jak Ronaldo strzela bramki, tak Dong świetnie promuje t-shirty. Co roku ze sprzedaży czerwonych trykotów do kasy spływa ponad £3 mln, a oczywiście największy w tym udział mają kibice z Azji. Co ciekawe dong jest azjatycką walutą (a konkretniej wietnamską). Czyżby zbieżność Donga z dongiem nie była przypadkowa?
Oprócz koszulek, fani na całym świecie mogą kupić tysiące innych przedmiotów sygnowanych charakterystycznym diabełkiem. Wśród bogatej oferty sklepów internetowych znajdują się już wszystkie części garderoby (łącznie ze stringami, biustonoszami czy szlafrokami), ciasteczka w kształcie klubowego herbu, popularna gra Monopoly w wersji Manchester United edition czy tradycyjne karty z podobiznami zawodników. Co więcej, piekarnie w całej Anglii przyjmują zamówienia na okolicznościowe torty w kształcie herbu czy koszulki meczowej. Jeżeli komercjalizacja MU nadal będzie zmierzała w tę stronę, zapewne niedługo doczekamy się barów MuDonald’s, w których będzie można kupić MUburgery, MUchickeny, WieśMU czy MUnuggetsy…
Innym wymysłem projektantów gadżetów, choć nie ekspertów z Manchesteru, są piłkarskie pisuary. Dokładniej rzecz biorąc jest to wkładka do pisuaru w kształcie boiska piłkarskiego z jedną bramką. Z poprzeczki zwisa przywiązana do sznurka piłka. Aby urozmaicić sobie pobyt w toalecie można próbować strzelić bramkę wykorzystując do tego ciśnienie strumienia moczu. Kiedy opanujemy już nieco technikę strzału, możemy zagrać z kolegą w króla strzelców. A jeżeli wstydzimy się konkurować, można zawsze poćwiczyć strzały o poprzeczkę, jak Ronaldinho w reklamie butów Nike. Trzeba tylko uważać, żeby filmik z treningu nie przedostał się do Internetu…
Włodarze z Manchesteru idą z duchem czasu i do popularyzacji klubu wykorzystują również najnowsze technologie. Oficjalna strona internetowa klubu jest obecnie jedną z najczęściej odwiedzanych witryn piłkarskich na świecie ze średnią odsłon przeszło 15 mln miesięcznie. Aktualnie dostępna jest w trzech obcych językach: chińskim, koreańskim oraz japońskim. Ponadto dzięki współpracy władz MU z dwiema firmami ubezpieczeniowymi, kibice mają możliwość korzystania z funkcji MU Finance. Fani w zamian za zaciąganie kredytów czy pożyczek w partnerskich spółkach, dostają różne ulgi od klubu. Kolejną usługą, którą oferuje się kibicom to MU Travel. Jest to specjalna klubowa filia, której partneruje jedno z biur podróżnych i organizuje zainteresowanym fanom wyjazdy na tournee czy po prostu zwykłe wakacje. Ponadto daje możliwość rezerwacji przelotów czy hoteli na całym świecie. Bardzo dobrym posunięciem okazało się utworzenie Red Cinema, czyli swego rodzaju kin, w których, oprócz filmów, kibice mają możliwość obejrzenia meczu Czerwonych Diabłów na dużym ekranie. Choć jest to przedsięwzięcie ogólnoświatowe, to jednak skierowane głównie do azjatyckiej części fanów.
Do dobrej kondycji finansowej klubu przyczynił się wydatnie aktualny inwestor United – firma AIG. Ubezpieczeniowy potentat w zamian za czteroletni kontrakt wyłożył ponad £56 mln. Obecnie jest to najwyższa tego typu umowa na świecie. Firma Nike, która w zamian za dostarczanie koszulek meczowych oraz reszty sportowego wyposażenia, była gotowa zapłacić każde pieniądze. Ostatecznie obie strony podpisały 13-letnią umowę, na mocy której klub z Old Trafford zainkasował ponad £303 mln!
Po przeczytaniu tego artykułu można sądzić, że w Manchesterze tylko podliczają zyski. Dlatego też warto wspomnieć o drugim obliczu biznesmenów z Old Trafford. Otóż Manchester United wspiera aktywnie projekty społeczne mające na celu walkę z rasizmem czy poprawę sytuacji biednych dzieci. Największym spośród takich przedsięwzięć jest akcja United for UNICEF. Projekt został utworzony przy współpracy z komórką ONZ w 1999 r. i działa do dziś. W ramach tejże inicjatywy w Afryce organizowane są spotkania z piłkarzami, klub rozsyła pamiątki na cele charytatywne oraz organizuje darmowe wycieczki na Old Trafford. Dotychczas na ten szczytny cel zarząd przeznaczył około £2 mln i wspomógł tym samym ponad 1,5 mln potrzebujących. Za przykładem Czerwonych Diabłów poszły inne kluby, które również zaczęły angażować się w akcje społeczne.
Reasumując, Manchester United w działaniach pozasportowych wyprzedza konkurencję o dobre kilka kroków. Działacze jako pierwsi udostępnili klubową telewizję, zaangażowali się w akcje charytatywne oraz rozpoczęli ekspansję na wschód. Wiele klubów podążyło wyznaczoną przez United drogą i poczyniło kolejne mniejsze lub większe kroki w stronę komercjalizacji. Obecnie piłka nożna nieuchronnie zmierza w tym samym kierunku co futbol amerykański czy NBA. Jest to zjawisko nieuchronne, ponieważ takie firmy jak Nike zawsze będą chciały mieć na plakatach największych sportowych gwiazdorów, a piłkarskie drużyny będą próbowały powiększać swoje wpływy, aby tylko nie dać się stłamsić rywalom. Jednak my – kibice – musimy pamiętać, że Manchester United to nie tylko marka, ale przede wszystkim, klub ze wspaniałymi tradycjami.