W 76. minucie spotkania 5. rundy Pucharu Anglii padła czwarta bramka na Old Trafford. Strzelcem był, po raz drugi tego wieczoru, Darren Fletcher, który przypieczętował wspaniałe zwycięstwo „Czerwonych Diabłów” nad Arsenalem Londyn. Przy takim wyniku gospodarze nie czuli już żadnej presji, dlatego kompletnie rozluźnieni zaczęli bawić się grą, a publiczność przy każdym podaniu krzyczała głośne „ole, ole!”. W takiej sytuacji Nani postanowił pokazać pełnię swoich umiejętności. Na własnej połowie, biegnąc w kierunku swojej bramki, zaczął podbijać piłkę głową, a potem kolanem. W pełnym biegu! Aż dwóch zawodników Arsenalu nie potrafiło go zatrzymać, skuteczny okazał się dopiero ostrzejszy wślizg kolejnego z przyjezdnych graczy, gdy Portugalczyk zawrócił z piłką, chcąc ją wyprowadzić z połowy United.
Poza efektownymi sztuczkami piłkarza, dla mnie nie było to nic nadzwyczajnego. Często jest tak, że gdy mecz jest już rozstrzygnięty i zwycięzcom nic nie zagraża ze strony przeciwników, zawodnicy zaczynają grać „pod publiczkę”, prezentując przeróżne efektowne dryblingi i niekonwencjonalne zagrania. Oczywiście nie zawsze bywa widowiskowo, jak na przykład w meczu Dania – Szwecja na Mistrzostwach Europy w 2004 roku. Obu drużynom do awansu z grupy wystarczył remis, dlatego, gdy Szwecja wyrównała na 2:2 w 89. minucie spotkania, mecz się po prostu skończył. Piłkarze Danii podawali sobie piłkę na własnej połowie, a gdy ją w jakiś sposób tracili (a może raczej oddali), to samo robili Szwedzi. Żadna z ekip w ogóle nie starała się zaryzykować ataku. Sędzia zdecydował się jak najszybciej zakończyć tę farsę. No cóż, niektórzy próbują zrobić coś efektownego ku uciesze fanów, a inni po prostu chcą, by rozstrzygnięty na korzyść mecz już zakończył się jak najszybciej.
Osobiście lubię oglądać efektowne dryblingi czy inne piękne zagrania. To w pewnym sensie dodaje tej grze smaku. Ileż można patrzeć na twardą walkę, zero finezji i „normalnie” strzelane gole? Czasami odskocznia w postaci swoistego „tańca z piłką” przydaje się widowisku, bo, nie ukrywajmy, ten sport jest po to, by bawić ludzi zebranych na stadionie, jak i przed ekranami telewizorów (tudzież monitorów komputerów, jak kto woli). Myślę, że podobnie uważa duża rzesza fanów futbolu, nieważne jak głośno by powtarzali, że przecież liczy się wynik i efektywność, a nie efektowność, i że bardziej podoba im się ostra walka w stylu Premier League niż piękno gry à la Primera Division.
Wracając do sytuacji z Nanim, po jednym z dryblingów i starciu z Williamem Gallasem, kapitan Arsenalu kopnął zawodnika United, gdy piłka była poza grą. Portugalczyk natychmiast doskoczył do Gallasa i między obu panami nastąpiło chwilowe spięcie, po czym do akcji wkroczył Gilberto Silva, który odsunął Naniego i zaczął mu coś tłumaczyć. Sytuację wyjaśnił chwilę później arbiter, który uspokoił piłkarzy. Obeszło się bez kartek, choć zdecydowanie Gallas powinien opuścić boisko przed czasem. Dlaczego Gallas zaatakował Naniego? Prawdopodobnie kierował się frustracją z powodu wyniku i gry Arsenalu, ale też tego, co prezentował były gracz Sportingu Lizbona. Taką samą frustrację w pomeczowych wywiadach zaprezentował Arsene Wenger, który skrytykował Naniego właśnie za… efektowną grę! Francuz uznał, że skrzydłowy Manchesteru United celowo upokarzał swoich przeciwników i okazał im brak szacunku. Rozumiem rozgoryczenie po porażce, ale żeby aż tak? Jak się później okazało, Wenger nie był jedynym, który krytycznie wypowiedział się o trikach Naniego. Wtórował mu sir Alex Ferguson, wspominając spięcie z Gallasem.
„Uważam, że Gallas powinien zostać usunięty z boiska. (…) Nani nie powinien jednak grać tak prowokacyjnie, nie musiał tego robić.”
O sprawie było głośno w tamtym tygodniu, tuż po zakończeniu spotkania. Jednak na kilka godzin przed ligowym spotkaniem z Newcastle United, natknąłem się na tekst autorstwa byłego angielskiego sędziego, Grahama Polla. To właśnie jego wypowiedź na łamach „Daily Mail” sprowokowała mnie do zabrania głosu. Poll pisze, że nie był zaskoczony tym, że Gallas kopnął Naniego, twierdząc, że popisy Portugalczyka były przejawem braku szacunku wobec rywala.
„Przez cały tydzień słuchałem opinii kibiców, że żonglerka Naniego, biegnącego w kierunku własnej bramki, była pokazem wspaniałych umiejętności i techniki, i że powinno się to podziwiać, a zawodników nakłaniać do takich zagrań. Nie mogę się z tym zgodzić i z ulgą przyjąłem wiadomość o podejściu do sprawy Fergusona – pisał dalej Poll. – Nie ma problemu, jeżeli przeprowadzając atak na bramkę rywala minie się dwóch, trzech zawodników po efektownej żonglerce, a potem jeszcze rozegra się głową piłkę wraz z kolegą z drużyny z tzw. „klepki”. Ale coś jest nie tak, gdy jest po meczu i robi się to na własnej połowie biegnąc w kierunku swojej bramki.
Graham Poll uważa takie zachowanie za obrazę przeciwnika i fanów zebranych na stadionach. Fanów, którzy przyszli na 90 minut meczu i którzy mają prawo domagać się rozrywki przez całe spotkanie. Oczywiście, można się zgodzić z panem Pollem, ale czyż nie jest rozrywką właśnie takie zagranie, jak w przypadku Naniego? Najwięcej trików wykonuje się na treningach. Podczas meczów o stawkę, efektowna gra często jest zbyt wielkim ryzykiem i ogranicza się ją do minimum, dlaczego więc nie pokazać paru sztuczek kibicom w sytuacji, gdy już nie stanie się danej drużynie krzywda? Wątpię, żeby fani „Czerwonych Diabłów” zebrani na Old Trafford 16 lutego byli niezadowoleni z popisów Naniego. Choć angielski arbiter zwraca uwagę na pewną ciekawą kwestię.
„Prowadziłem spotkanie na Old Trafford w marcu 1995 roku. Manchester United nie przestawał grać, atakując całe 90 minut, dzięki czemu pokonał drużynę Ipswich aż 9:0.”
Faktycznie, to uwielbiają kibice. Grę na maksa, do samego końca. Zresztą piłkarze United nie raz przesądzali o wyniku spotkania właśnie w końcowych minutach, a nawet sekundach meczów, pokazując, że nie można odpuszczać dopóki nie rozlegnie się ostatni gwizdek sędziego. Ale z drugiej strony – dlaczego zawodnicy mieli się męczyć jeszcze kwadrans, dobijając i tak już przemęczonego przeciwnika (Arsenal grał prawie całą drugą połowię bez Eboue), mając przed sobą ciężki wyjazd do Francji na mecz z Olympique Lyon? Wszystko zależy od sytuacji.
Nie rozumiem tej całej krytyki i nagonki na Bogu ducha winnego Portugalczyka. To jest mentalność zawodników z Półwyspu Iberyjskiego i Ameryki Południowej – oni kochają tę grę, kochają czarować rywali, jak i kibiców, i niedorzeczne jest zakazywanie im tego. Widać kultura gry na Wyspach rządzi się swoimi prawami, ma swoją specyfikę. Nie wiem czy ktokolwiek na kontynencie powiedziałby, że popisy Naniego to policzek dla przeciwnika. Piłka nożna to nie zawsze wynik, wślizgi i walka. Niektórzy gracze zyskują rangę wirtuozów, tworząc przy tym z tej dyscypliny coś na kształt sztuki. Jeden woli zrównać przeciwnika z ziemią, odbierając mu piłkę, podać natychmiast do napastnika i czekać na bramkę. Inny z kolei, woli wymyślić coś niekonwencjonalnego, wprawiając przy okazji w zachwyt obserwujących spotkanie. Miejsce w futbolu jest dla obydwu: obaj wnoszą do tej dyscypliny własny styl gry, dzięki czemu dochodzi do ciekawych pojedynków – siła i walka kontra polot i finezja.
A jak zakończyła się sprawa Naniego?
„W Portugalii robiłem to wielokrotnie. Chciałem dostarczyć rozrywki kibicom. To nie miała być oznaka braku szacunku dla rywali. Jestem zawodowcem i z szacunkiem podchodzę do graczy drużyn przeciwnych. Rozumiem jednak teraz, że moje zachowanie mogło być odebrane inaczej. Po meczu Ferguson rozmawiał ze mną i zażądał, bym nigdy więcej tak się nie zachowywał. Zgodziłem się. Zawsze wykonuję polecenia trenera i nie chcę żadnych kontrowersji” – mówił skrzydłowy Manchesteru United.