Nie przegap
Strona główna / Wir fahren nach Wien und Zurich, czyli Euro 2008

Wir fahren nach Wien und Zurich, czyli Euro 2008

Wir fahren nach Wien und Zurich, czyli Euro 2008 – część 1
Po przegranym mundialu w Niemczech kiedy w Bydgoszczy Jari Litmanen zdobywał trzeciego gola dla Finlandii wielu z nas z powątpiewaniem kręciło głowami. Czternaście miesięcy później, gdy awans do Euro stawał się faktem za sprawą dwóch bramek Euzebiusza Smolarka, w naszych umysłach powoli zaczynały się roztaczać wizje niezapomnianych bojów z Niemcami czy Anglikami na boiskach Austrii i Szwajcarii. W losowaniu grup, los przydzielił nam odwiecznych rywali zza zachodniej granicy, głównych bohaterów, a raczej sprawców angielskiego koszmaru z Wembley oraz gospodarzy turnieju z Wiednia. Chociaż realną siłę wszystkich czterech zespołów, rywalizujących w grupie B, poznamy w czerwcu nadchodzącego roku, to warto już dzisiaj przyjrzeć się ich sytuacji. Dlaczego trener Chorwatów, uważa naszą grupę za najsilniejszą w mistrzostwach, a Austriacy szykują się na trzykrotne, wielkie derby ? Aby odnaleźć odpowiedzi na te pytania udamy się w krótką podróż po Polsce, Niemczech, Chorwacji i Austrii…

Polska reprezentacja w piłce nożnej po raz pierwszy w historii zagra w mistrzostwach Starego Kontynentu. Z jednej strony, fakt ten, uwzniośla czyn jakiego dokonali chłopcy Beenhakkera, z drugiej jednak, jest nieco mylący. Jeśli zwracamy uwagę na tego typu statystyki to warto zauważyć, iż do roku 1980, w ME, grały tylko cztery zespoły. W tym kontekście, awans do turnieju finałowego polskiej elity piłkarskiej sprzed trzydziestu lat, byłby porównywalny do osiągnięcia półfinału „teraźniejszych” zawodów przez obecną ekipę biało-czerwonych.

Jest to jeden z wielu powodów dla których nie powinniśmy porównywać drużyn Laty i Bońka z tą Żurawskiego i Krzyżówka. Skupmy się więc na głównych czynnikach i postaciach decydujących o jakości gry reprezentacji polski. Pierwszą, odpowiedzialną za całe „zamieszanie” osobą, jaką nasuwa nam serce, rozsądek, a także prasa, jest Leo Beenhakkera. Wybitny trener, były szkoleniowiec reprezentacji Holandii, Realu Madryt, Ajaxu Amsterdam i Feyenoordu Rotterdam, trzykrotnie sięgał po mistrzostwo Hiszpanii oraz Holandii, ciepło ale i z respektem wspominany przez byłych podopiecznych oraz innych szkoleniowców. Wybierając bazę treningową dla reprezentacji konsultował swoją decyzję z Arsenem Wengerem, jego serdecznym przyjacielem jest szkoleniowiec Holandii – Marco van Basten.

Obejmując reprezentację Polski, Holender musiał wyjść naprzeciw oczekiwaniom milionów Polaków a także podjąć najtrudniejszą decyzję, która miała przesądzić o losie „mundialowej gwardii”. Beenhakker postanowił dać szansę starszym i bardziej doświadczonym piłkarzom, w meczach z Danią oraz Finlandią, a kiedy Ci, nie wykorzystali danej w prezencie szansy, dokonał niezbędnych korekt w reprezentacyjnej kadrze. Na oczach zaskoczonych kibiców, dziennikarzy i działaczy uzupełnił skład Polski o takich piłkarzy jak Matusiak, Błaszczykowski, Garguła, Golański, Bronowicki, Wasilewski czy Dudka. W każdym kolejnym meczu, ktoś inny decydował o losach spotkania. Każdy piłkarz wiedział w jakim celu jest na boisku i dlaczego drużyna go potrzebuje.

Nie można oczywiście z całą pewnością stwierdzić, że Leo jest ojcem naszego sukcesu, że to jego wskazówki pozwalały naszym kopaczom wydzierać przeciwnikom kolejne punkty ,za Uralem czy też w gorącej Portugalii. Historia piłki nożnej zna w końcu bardziej przypadkowe sytuacje. Bardzo trudno jednak przeczyć wielu faktom przemawiającym za Holendrem i najłatwiej poddać się jego opanowaniu i promieniującej od niego „piłkarskiej mądrości”. Drugim czynnikiem, który zdecyduje o naszym występie na Euro 2008 będzie przygotowanie do zawodów trzonu reprezentacji, czyli Artura Boruca, Jacka Bąka, Jacka Krzynówka oraz Macieja Żurawskiego. Klasy bramkarza Celticu nikomu, nawet w Europie, nie trzeba udowadniać.

Były goalkeeper Legii sam podbija swoją wartość ( Celci żądają za niego już 10 milionów euro ), każdym kolejnym meczem w Lidze Mistrzów i reprezentacji. „Król Artur” potrafi wybronić każdą piłkę, zastraszyć napastnika rywali, ustawić obronę i przywołać do porządku zagubionego zawodnika własnej drużyny. Na codzień twardo stąpa po ziemi, w czasie meczów jest nieokiełznanym żywiołem potrafiącym wprowadzać wiernych mu fanów w ekstazę, szalonymi tańcami radości. Kluczowa będzie jego współpraca z Jackiem Bąkiem. Obrońca Austrii Wiedeń jest od wielu lat filarem polskiej defensywy, gra najpewniej i najrówniej, był ważnym ogniwem tylnych linii w Lyon i Lens, na zgrupowania wymykał się bez pozwolenia, kiedy jeszcze grał w Al-Rayyan. O sile ofensywnej znów decydować będzie Jacek Krzynówek.

Piłkarz, który w najtrudniejszych momentach potrafi popchnąć reprezentację do zwycięstwa, obdarzony, niespotykanym u polskich piłkarzy, uderzeniem z dystansu, błyskotliwy w pojedynkach jeden na jeden, zdobywca goli w meczach przeciwko Realowi, Romie i Portugalii. Najbardziej kontrowersyjna wydaje się postać Macieja Żurawskiego. Zdobywca jednego gola w minionych eliminacjach i „grający kibic” w Celticu, który właśnie zamierza przenieść się za ocean, aby występować u boku Davida Beckhama. „Magic”, szczyt formy ma już dawno za sobą, a jednak coś trzyma go w reprezentacji. Tę zastanawiającą sytuację najlepiej tłumaczą słowa Beenhakkera, które uznam za jedyny konieczny komentarz:

Są gracze, którzy grają dobrze, ale są też tacy, którzy grają dobrze i dodatkowo wiedzą, co w danej chwili jest potrzebne drużynie. Kiedy przyspieszyć, kiedy zwolnić, kiedy podać piłkę, a kiedy przytrzymać. Taki gracz jest zawsze wielką pomocą dla trenera… I dlatego nigdy nie zrozumiem krytyków Maćka Żurawskiego. Właśnie on jest takim piłkarzem, który najlepiej czyta grę i potrafi przekazać reszcie zespołu moje uwagi. Dla wielu osób nie gra on może ostatnio nadzwyczajnie, ale dla zespołu jest naprawdę ważny. Rozumie piłkę.

Naszym wielkim atutem na ME będą także polscy kibice, którzy na fali sukcesów, pojadą za swoją drużyną za siódmą górę i siódmą rzekę. Z własnego doświadczenia wiem ile znaczy dla piłkarzy doping, kontakt między zawodnikami, a towarzyszącym im na trybunach tłumom jest bardzo wyraźny. Kibice domagają się gola – reprezentacja rusza do ataku, fani spokojnie świętują zwycięstwo – zawodnicy beztrosko podają sobie piłkę przy akompaniamencie „ole”, trybuna skanduje nazwisko Krzynówka – Jacek obsypuje bramkę rywala „firmowymi bombami”. Ostatnią, być może najważniejszą, kwestią jest mecz otwierający rywalizację w naszej grupie, przeciwko Niemcom. Do tej pory, w siedmiu wielkich turniejach, tylko dwa razy udało się polskiej reprezentacji zdobyć bramkę w pierwszym meczu, ale co ciekawe, tylko w Korei i Japonii oraz Niemczech zaczynaliśmy zawody od porażek. Na mecz z zachodnimi sąsiadami nikogo nie będzie trzeba dodatkowo motywować, Artur Boruc już zapowiada rewanż za ostatni mundial, a kibice są żądni powtórzenia, odległego niestety, triumfu nad Niemcami z 1410 roku.

Po rozlosowaniu grup, w kraju trzeciej drużyny ostatnich Mistrzostw Świata, panuje ostrożny optymizm. Z jednej strony, brukowce prześcigają się w złośliwych komentarzach dotyczących Polski, z drugiej, wspomina się ostatnie dwa turnieje na Starym Kontynencie, kiedy to Niemcy nie potrafili wygrać nawet jednego meczu. Dodatkowo „Frankfurten Allgemeine Zeitung” przypomina, że Chorwacja i Polska potrafiły wygrać swoje grupy eliminacyjne z Anglią i Portugalią.

Niemcy, pytani przeze mnie, o rozstrzygnięcia w naszej grupie, bez zająknięcia przypisują sobie dziewięć punktów, ale tak jak i my, nie mogą się doczekać powtórki meczu z Polską z Mistrzostw Świata, który, nie kryją tego, zdecydował o postawie ich pupili w dalszej części turnieju. Obecnie, ich drużyna prezentuje bardzo ofensywny styl gry, głównie za sprawą „polskiego” duetu Podolski – Klose, który sieje popłoch w liniach obrony rywali. Na Euro, do gry wróci także Michael Ballack, który w pojedynkę potrafi rozstrzygnąć losy spotkania. Niezależnie od wszystkich statystyk Niemcy przystąpią do turnieju jako murowani faworyci, to właśnie oni, według bukmacherów, zdobędą tytuł mistrza Europy.

Chorwaci, którzy po wyeliminowaniu Anglików, znaleźli się na fali wznoszącej, są bardzo pewni siebie. Ich trener, Slaven Bilic, stwierdził nawet, że bardziej obawia się Polaków niż Niemców. Według niego, jako debiutanci, będziemy walczyć do upadłego o każdy metr boiska, a naszą grupę eliminacyjną do Euro z Portugalią, Serbią, Finlandią i Belgią nazwał „małymi Mistrzostwami Europy”. Zapytany o siłę chorwackiej grupy, trener stwierdził, że można ją nazwać najsilniejszą, min. dlatego, że w przypadku porażek we wszystkich meczach, skazywanej na pożarcie Austrii, losy grupy rozstrzygną się tylko w bezpośrednich spotkaniach, pozostałych zespołów. Styl gry Chorwatów jest porównywalny do piłki serbskiej. Króluje tutaj nieustępliwość, walka do ostatniej kropli potu, agresywny pressing i szybki, skuteczny atak. Drużyna opiera się na doświadczeniu Dario Simicia z AC Milanu i skuteczności Eduardo da Silvy z Arsenalu Londyn. Chorwaci, z którymi rozmawiałem, liczą na słabą postawę Niemców i przypominają, że Polska pomimo dobrych eliminacji zawodziła w turniejach finałowych.

W Austrii, strach przed kompromitacją nieco zelżał w momencie rozlosowania grup finałowych. Gospodarze wspominają ostatnie zwycięstwo nad swoim „wielkim bratem” Niemcami, w Mistrzostwach Świata w 1978 roku i skupiają się na udowadnianiu słabości reprezentacji Polski. Liczą także no wsparcie swoich kibiców, którzy wzorem gospodarzy z 2006 roku, mają ponieść Austrię do zwycięstw. Z drugiej strony, zapytani przeze mnie o Euro Austriacy, martwią się rywalami z Polski i Chorwacji. Według nich, liczba imigrantów z tych dwóch krajów sprawi, że ich mecze będą wyglądały jak typowe derby a nie mecz na własnym terenie. Chociaż nadzieje w kraju Mozarta nieznacznie wzrosły, to i tak większość tamtejszych znawców piłki nożnej skazuje swój kraj na czwarte, ostatnie miejsce w grupie. Niewiele można powiedzieć o stylu gry reprezentacji z Wiednia. W międzynarodowych sparingach ponosili upokarzające klęski, ich siła opiera się na zawodnikach ze słabej ligi austriackiej, a brak wiary narodu, póki co, pogłębia ich brak pewności siebie.

Kiedy redakcja niemieckiego „Kickera” dostrzegła, iż 97% internautów uważa, że grupę B wygra Polska, a 70% z nich twierdzi, że po tytuł mistrza sięgnie „inna” drużyna, uznała to za początek kolejnej, wielkiej wojny polsko-niemieckiej, której rozstrzygnięcie przyniesie dopiero mecz w Klagenfurcie. Polscy piłkarze i kibice przystąpią do turnieju w Austrii i Szwajcarii z bagażem doświadczeń przywiezionych z Korei oraz Niemiec. Być może będzie to dla nich kolejna ciężka próba „kibicowskiej” wiary. Jeśli tak się stanie, chciałbym aby w ich głowach zabrzmiały słowa Marii Dąbrowskiej:

To, co wiecznie zawodzi, wiecznie jest też przedmiotem nadziei.

Przewiń na górę strony