Nie przegap
Strona główna / Offtopic / Cztery grzechy główne McClarena

Cztery grzechy główne McClarena

Cztery grzechy główne McClarena
Koniec świata. Anglicy tracą trzy gole na swoim narodowym obiekcie – Wembley, nie awansują do Euro 2008, zaś Polska jedzie do Austrii i Szwajcarii. W minionych już eliminacjach do Mistrzostw Europy można było dostać prawdziwego zawrotu głowy. Za to na Wyspach Brytyjskich samego bólu. Nietrudno znaleźć głównego winowajcę. Steve McClaren już pożegnał się z posadą i FA może rozglądać się za nowym szkoleniowcem. To największe upokorzenie dla tej drużyny od 1974 roku, kiedy po remisie na Wembley z Polską nie zakwalifikowała się do MŚ w Niemczech. Czas na rewolucję. Co wpłynęło na ostateczne niepowodzenie?

Grzech nr 1: pewność siebie

Jeszcze tydzień temu niewielu było sympatyków futbolu, którzy wierzyliby w to, że Brytyjczycy będą mieli choć jedną drużynę na Euro 2008. W sobotę w Tel-Awiwie doszło do niespodziewanego przewrotu i rozdająca karty Rosja przegrała 1:2 z Izraelem. Sytuacja zmieniła się diametralnie. Teraz to Sborna była daleka od awansu, gdyż musiała wygrać, a ponadto liczyć na porażkę podopiecznych McClarena z Chorwacją na Wembley, a to było mało prawdopodobne. W prasie angielskiej już zaczęły się przypuszczenia, w którym koszyku znajdzie się ich zespół podczas grudniowego losowania grup Euro 2008 w Lucernie. Mecz miał być więc tylko formalnością, a pewna już awansu Chorwacja miała podobno sobie odpuścić. Sam selekcjoner Hrvatskiej – Slaven Bilić – powiedział przed meczem, że byłby w pełni usatysfakcjonowany z remisu swoich ulubieńców. To też dodało pewności siebie Anglii, której wystarczał właśnie remis.

Grzech nr 2: obsada pomocy

Na Wembley doszło do apokalipsy. Frank Lampard i Steven Gerrard, liderzy swoich klubowych drużyn – odpowiednio Chelsea i Liverpoolu, zapomnieli jak się gra w piłkę. Co więcej… nie można uznać tego za największą niespodziankę, gdyż współpraca tej dwójki nie układała się dotychczasowo najlepiej, a kapitan LFC powiedział, że najchętniej zagrałby u boku Garetha Barry’ego. McClaren lub po prostu McClown, jak szyderczo nazywają go kibice reprezentacji Albionu, miał kompletnie inną wizję. Jak pokazało najważniejsze 90 minut w ostatnich latach dla angielskiej piłki, był to pomysł kompletnie chybiony. Dwóch asów ustawionych obok było cieniem samych siebie – niedokładne podania, duża liczba strat… Gerrard nie był liderem zespołu, nie pokazał się z dobrej strony jako kapitan. Kontakty Lamparda z piłką w pierwszej połowie można było zaś policzyć na palcach jednej ręki.

Grzech nr 3: wybór bramkarza

Paul Robinson ma za sobą szalone 12 miesięcy. Cały poprzedni sezon przeplatał bardzo dobrymi, jak i słabymi występami. Najlepszy przykład to pierwsze spotkanie Anglików z Chorwatami, które miało miejsce 11 października minionego roku. W Zagrzebiu warunki dyktowali gospodarze, lecz w zwycięstwie bardzo pomógł im bramkarz Kogutów. W 68. minucie Gary Neville lekko podał do Robinsona, a ten nie trafił w piłkę, która wturlała się do bramki. Kilka minut wcześniej bramkarz Tottenhamu dał się przelobować Eduardo da Silvie. Mecz wywołał falę krytyki, a McClaren wziął honorowo winę na siebie. Eksperyment z nowym ustawieniem okazał się kolejnym klopsem. Anglia zagrała wówczas ustawieniem 3-5-2, a na skrzydłach wystąpili obrońcy – Ashley Cole i Gary Neville.

Sama pozycja Robinsona wydawała się jednak niezagrożona. Zaskakujący jest więc fakt, że w najważniejszym meczu selekcjoner postanowił dać szansę nieopierzonemu Scottowi Carsonowi, który w kadrze zagrał zaledwie jedno spotkanie, w dodatku towarzyskie z Austrią. Bramkarz Aston Villa kompletnie nie poradził sobie i na jego konto należy zaliczyć dwa pierwsze zdobyte przez Chorwatów gole. Przy decydującym o zwycięstwie 2:3 też się nie popisał, gdyż jego reakcja była zdecydowanie spóźniona. Trudno więc znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie dla tej decyzji. Troszeczkę gorsza dyspozycja na treningach? McClaren powinien był wziąć pod uwagę, że Robinson to piłkarz doświadczony, mający już za sobą tego typu mecze i udziały na wielkich imprezach.

Grzech nr 4: Becks na ławie

David Beckham znalazł się wśród rezerwowych reprezentacji swojego kraju po raz pierwszy od 1998 roku, czyli od czasu Mistrzostw Świata we Francji. Dodam, że tylko pierwszy mecz tej imprezy zaczynał z ławki, a w następnych był już pewniakiem Glenna Hoddle’a. Sezon w Major League Soccer skończył się, a w ostatnich miesiącach Becks odwiedzał gabinety lekarskie częściej, niż na treningach Los Angeles Galaxy. Jest jednak piłkarzem o wielkim autorytecie, wciąż przywódcą drużyny, toteż był bardzo potrzebny w tym meczu. Podważano to, czy zawodnik wytrzymałby kondycyjnie spotkanie. Kiedy sprawa wymknęła już się spod kontroli i było 0:2, Becks wszedł na boisko, zmieniając bezproduktywnego Wright-Phillipsa. W drugiej połowie oglądaliśmy zaś kunszt i pełen majstersztyk wciąż jednego z najlepszych piłkarzy na świecie. Nie jestem w stanie powiedzieć żadnego krytycznego słowa o Beckhamie. Po jego wejściu na boisko, zmieniło się wszystko w grze gospodarzy. Był tak samo precyzyjny jak zawsze, harował w środku pola, wracał się po piłkę pod własną bramkę i angażował się w grę obronną. Zagrał też piłkę-marzenie do Croucha, który wyrównał 2:2. Taki występ już powinien służyć jako CV umożliwiające grę w każdym zespole na świecie. Bardzo szkoda mi Becksa, ponieważ musiał grać u boku takich piłkarzy jak Gerrard i Lampard. Nie zasłużył na to. To on powinien grać od początku, a przynajmniej jeden z wyżej wymienionej dwójki powinien był zasiąść na jego miejscu.

McClaren na pewno chciał przejść do historii dzięki swoim ryzykownym decyzjom, które miały zapewnić Anglii awans do turnieju. Nie mógł pozostać na stanowisku, kiedy plany legły w gruzach, a cały ten misterny plan okazał się wprost tragiczny. Trwa świętowanie w Rosji, ja zaś jestem ciekaw ile teraz umów mają do uregulowania. Zaczną od Mercedesów dla Chorwatów…

Mam nadzieję, że FA nauczy się czegoś i postawi na wielkiego człowieka. Potrzebują znakomitego trenera. Już wiadomo, że narodowość nie będzie grała roli. Z pewnością bardzo chętnie widzieliby u siebie Leo Beenhakkera. W najczarniejszych snach nie przewidywałem tak smutnego zakończenia tego porywającego spotkania. Czeka nas wielki turniej bez Rooneya, Beckhama, Owena, Ferdinanda i spółki. Jak my to przeżyjemy?

Przewiń na górę strony