Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna…

Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna…

Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna...
8 październik… zwykły, szary dzień. Jestem strasznie zmęczony. Pytasz czym? Coraz częściej tym samym – jestem zmęczony bólem. Gdy patrzę w telewizor, gdy ogarnia mnie świadomość, że co 8 sekund umiera człowiek. Zwyczajnie czuję się zmęczony, zmęczony złem. Za oknem biega jesień i to również po ludzku mnie przeraża. Nawet liście umierają… liście, które kiedyś były cudownie zielone. Ich zielony kolor przestaje oddychać, a one się poddają i bezwładnie spadają na ziemię. Dlaczego o tym piszę? Jeżeli ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy nie potrafi wyobrazić sobie tego, co mam na myśli, tego, że przecież ludzkie życie mija… proponuję wsłuchać się w zegarek. Posłuchać jak nasze życie z każdym dźwiękiem wydawanym przez wskazówki zegara, każdą sekundą mija… Zatem „nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna”

Powyższe słowa będą moim mottem w tym artykule. Postaram się przedstawić, uzmysłowić to, że w naszym życiu nic nie jest pewne, a zaledwie jedna chwila, jeden moment może zburzyć nam całe życie tak, jak wiatr niszczy nietrwały domek z kart. Tytuł mojego wpisu to cytat z wiersza ks. Jana Twardowskiego, cytat, który będę starał się przenieść do rzeczywistości piłkarskiej, która – jak się okazuje – także potrafi być tragiczna, zmuszająca nasze oczy do ukazania łez… Musimy zdawać sobie sprawę z tego, jak niewiele wiemy, jak mało możemy. Wiecie co mnie przeraża najbardziej? Właśnie ludzka niewiedza… Dzień wczorajszy jest już za nami, jutro niepewne, tylko „dziś” z trudem trzymamy w garści.

„W chwili śmierci ucisza się twoje serce i przestaje się skarżyć”- Woltori.

1.jpgWyobraźmy sobie pewną sytuację… Jesteśmy na meczu (obojętnie jakich zespołów), dopingujemy „swoich”, trzymamy w górze szalik i głośno krzyczymy ”jesteśmy z wami!”. Mijają minuty, emocje sięgają zenitu, a my ciągle czekamy na upragnioną bramkę. Jednak dzieję się zupełnie co innego. Jest 80. minuta meczu, a w pewnym momencie wszystkie gardła kibiców zamierają. Na murawę nagle upada piłkarz. Mecz zostaje przerwany. Wbiegają służby ratownicze, trwa reanimacja. Stadion milczy. Czy ktoś potrafi mi powiedzieć, co w takiej chwili może czuć kibic? Zawodnicy łapią się za głowy, co oczywiście symbolizuje totalną bezradność. Wszyscy patrzą się na siebie i nie wierzą w to, co się dzieje. Na boisku leży nieprzytomny piłkarz, któremu reanimacja nie pomaga. Kilka chwil później przyjeżdża ambulans. Odwożą go do szpitala. Kibice nadal milczą, panuje wielki szok, ludzie nie wiedzą co się stało. Przecież jakąś chwilę temu ten zawodnik się uśmiechał i nic nie wskazywało na to, że przestanie oddychać! Pojawiają się łzy, pojawia się pesymizm… Ludzie po prostu boją się, że to może być właśnie „to”…

Co się stało? – to pytanie rodzi się w głowie każdego obserwatora, obserwatora ludzkiej tragedii. Minuty stają się jak ciężkie kamienie… Co czuje kibic, gdy jest świadkiem śmierci? Co czuje człowiek, gdy bezradnie wpatruje się jak dana osoba kona z bólu, bądź nagle przestaje oddychać?

„Patrząc na takie zdarzenia na śmierć Fehera czy Kameruńczyka Marca-Viviena Foe, człowiek przeżywa straszne chwile. To są niewiarygodne tragedie. Nigdy w futbolu nie doświadczyłem niczego tragiczniejszego”- powiedział Camacho.

„Czułem wściekłość i jednocześnie ogromną bezradność. Gdy zobaczyłem reakcję moich piłkarzy, wiedziałem, że dzieje się coś strasznego. Miałem świadomość, że Feher umiera, ale nie mogłem nic zrobić. To bardzo przykre uczucie”- dodał były selekcjoner reprezentacji Hiszpanii.

Jak już zdążyliście się zorientować… chciałbym skupić się teraz na konkretnym przypadku okrutnej śmierci piłkarza. Nie jest to łatwe i proszę mi uwierzyć, że o takich kwestiach pisze się bardzo ciężko. Są chwile, kiedy sportowcy umierają w nieprzewidzianych okolicznościach. Mimo iż takie przypadki są bardzo rzadkie, pozostają w naszych pamięciach do końca życia. Jednym z piłkarzy, który zmarł tragicznie, jest Miklós Fehér. Zmarł nagle po zasłabnięciu na boisku. Jego śmierć odbiła się na świecie szerokim echem, podobnie jak w innych okrutnych przypadkach. Prawdopodobnie cierpiał na ukrytą wadę serca.

Miklós Fehér niespodziewanie zmarł 25 stycznia 2004 r. na stadionie w Guimaraes, podczas ligowego meczu miejscowej Vitorii z Benfiką Lizbona. Feher wszedł na boisko w 60. minucie. W doliczonym czasie gry Fernando Aguilar zdobył bramkę, rozstrzygającą o zwycięstwie Benfiki. Feher podbiegł do niego, żeby razem z kolegami z drużyny cieszyć się z gola. Zdaniem sędziego, cieszył się zbyt długo, za co został ukarany przez arbitra żółtą kartką… Feher przyjął kartkę ze spokojem, a nawet uśmiechnął się do arbitra; zawsze imponował spokojem, opanowaniem, skromnością i życzliwością dla innych. Niestety, po przejściu kilku kroków Feher zatrzymał się, pochylił, a potem padł bezwładnie na murawę, bezwładnie jak żółty liść, o którym wspominałem na samym początku. Wśród piłkarzy obu drużyn najpierw zapanowała konsternacja, a potem rozpacz. Zawodnik został błyskawicznie odwieziony do pobliskiego szpitala. Na płytę boiska nie mógł natychmiast wjechać owy ambulans wyposażony w specjalistyczny sprzęt do reanimacji, bo na przeszkodzie stanął niewysoki mur. Nim go zburzono i utorowano karetce drogę, upłynęło dwanaście minut, decydujących minut. Jeden z portugalskich autorytetów w dziedzinie kardiologii w wywiadzie udzielonym tamtejszej telewizji powiedział, że w takich przypadkach zazwyczaj najważniejsze, przesądzające o powodzeniu reanimacji są pierwsze cztery minuty…

Akcja reanimacyjna trwała blisko 90 minut, ale lekarzom nie udało się przywrócić akcji serca. 24-letni piłkarz zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Feher zmarł na atak serca, który, biorąc pod uwagę jego dobry stan zdrowia i nawykły do treningowego wysiłku organizm, tak naprawdę nie miał prawa się zdarzyć…

Benfika Lizbona zrobiła wiele, żeby upamiętnić Fehera. Zarząd portugalskiego klubu podjął decyzję, że nikt już nigdy nie zagra w tej drużynie z numerem 29, który nosił na koszulce ten zawodnik. To będzie zawsze tylko jego numer. Fotografię Fehera umieszczono na honorowym miejscu w klubowej szatni – żeby był zawsze blisko piłkarzy, przygotowujących się do wejścia na boisko. Nazwiskiem piłkarza nazwano jedną z trybun lizbońskiego Estadio da Luz, a w mieście Gyor utworzone zostało utrzymywane przez klub Muzeum Miklosa Fehera.

Minęły trzy lata od jego śmierci, ale pamięć o nim wciąż trwa i stopniowo przeradza się w mit. Zawsze, kiedy w Guimaraes odbywa się mecz Vitoria – Benfica, piłkarze przed spotkaniem kładą na murawie wieniec. Dokładnie w tym miejscu, w którym upadł Feher… Trener Benfiki nie ma zastrzeżeń do działań służb medycznych na stadionie w Guimaraes.

„Wszyscy zrobili, co tylko mogli, by uratować Miklosa. Lekarze działali najszybciej, jak to było możliwe”- podkreślił.

Pogrzeb Fehera w rodzinnej miejscowości Gyor, mimo przenikliwego zimna, zgromadził kilka tysięcy osób. W uroczystości udział wzięli m.in. minister sportu Węgier, Ferenc Gyurcsany, prezes federacji piłkarskiej Imre Bozoky oraz prezydent Benfiki Lizbona – Luis Felipe Vieira. W sumie z Portugalii przyjechała do Gyor 170-osobowa delegacja, w tym wszyscy klubowi koledzy Fehera. Grób piłkarza został przyozdobiony wieloma jego zdjęciami oraz koszulkami i szalikami ekip, w których występował. Na życzenie rodziny Fehera i narzeczonej, z którą miał się niebawem pobrać, na ceremonię pogrzebową nie zostali wpuszczeni przedstawiciele mediów. Tłem muzycznym jest ukochana piosenka Fehera, utwór węgierskiego zespołu „Bikini”, zatytułowany „Közeli helyeken”. Piosenka była grana na pogrzebie piłkarza, a dziś kibice Benfiki traktują ją jako nieoficjalny hymn swojego klubu.

Tak, jak trudno pogodzić się z przedwczesną śmiercią młodych ludzi, tak obowiązkiem każdego jest poznanie odpowiedzi na pytanie – dlaczego? W powszechnym obiegu funkcjonują dwie hipotezy…

Pierwsza głosi, że to splot tragicznych okoliczności i nikt niczemu nie jest winien. Na całym świecie piłkę nożną uprawiają przecież miliony mężczyzn i coraz więcej kobiet, więc statystycznie biorąc mogą w tak licznej grupie pojawić się osoby z ukrytymi chorobami lub wadami serca. I przy wytężonym wysiłku, silnych emocjach lub innych niesprzyjających okolicznościach to właśnie prowadzi do zawałów serca i śmierci. Druga teoria oskarża. Oskarża o świadome, bądź nie, stosowanie dopingu przez sportowców. Niedozwolone środki farmakologiczne przyśpieszają regenerację sił, pobudzają organizm do coraz większego wysiłku, uodparniają na stres, ból itp. Jednak nie każdy ludzki organizm da się bez konsekwencji oszukać…

„Straciliśmy znakomitego piłkarza, a co ważniejsze, wspaniałego człowieka”– powiedział prezes klubu, Luís Filipe Vieira.

„Śmierć Fehera jest tragedią dla całego światowego futbolu, ale szczególnie dla węgierskiego. Widok umierającego młodego piłkarza na boisku musi być przerażający”- powiedział sekretarz generalny Węgierskiej Federacji Piłkarskiej (HFF) Sandor Berzi.

Reasumując, chociaż samo podsumowanie wszystkich powyższych słów jest dla mnie wyjątkowo trudne… Biorąc pod uwagę to, iż na Redlogu ukazał się artykuł o bardzo podobnej tematyce, chciałem jednak ukazać swoje spostrzeżenia na ten właśnie temat, podzielić się z wami swoimi innymi refleksjami, przemyśleniami. Myślę, że zupełnie innymi niż w wymienionym wyżej artykule. Poza tym jestem głęboko przekonany, że o takich kwestiach warto rozmawiać. Chodzi przecież o ludzkie życie, nasze życie! Zająłem się jednym, konkretnym przykładem śmierci na boisku, ponieważ właśnie owa tragedia trafiła do mojej osoby najbardziej, co nie oznacza, że tworzę tutaj jakieś chore „klasyfikacje śmierci”.

Warto zastanowić się nad życiem. Doceniajmy swoje zdrowie, doceńmy to co mamy. Piszę o tym dlatego, bo przecież nawet jutra pewni być nie możemy… Carpe Diem – chwytajmy dany dzień i cieszmy się nim dopóki jest nam dane się cieszyć. Śmierć spotka każdego z nas, o tym na pewno zapomnieć nie możemy. Tragedia ludzka, łzy… cierpienia to temat bardzo szeroki, jednak widok tego, gdy na boisku piłkarskim tysiące ludzi, tysiące głównie facetów płacze jak dzieci bo na własne oczy widzi śmierć człowieka… robi wrażenie i zmusza do tego, by powiedzieć „stop”, przemyśleć wiele spraw, zatrzymać się na chwilę.

„Pomyśl o życiu jako ołówku, coraz bardziej tępym, którym w końcu nie można już nic narysować. Wtedy nadchodzi śmierć i jeżeli masz szczęście, zyskujesz tyle czasu, zanim stanie się najgorsze, by jeszcze przemyśleć wiele rzeczy i poukładać je na właściwych miejscach. Zupełnie tak jakbyś ostrzył ołówek, by go ponownie użyć”- Jonathan Carroll.

Przewiń na górę strony