Nie przegap
Strona główna / Trudne tematy / Młody George próbował tylko znaleźć swoją drogę w życiu…

Młody George próbował tylko znaleźć swoją drogę w życiu…

Sir Bobby Charlton - The Autobiography
Chciałbym Wam przedstawić piękny tekst. Jest to fragment biografii sir Bobby’ego Charltona pt. „My Manchester United Years: The Autobiography”. Legenda United opowiada w nim o Denisie Law i „drugiej stronie” popularnego George’a Besta…

Zawszę będę dumny z tego, że byłem częścią „Wielkiej Trójki”, że moje nazwisko zawsze będzie z George’em Bestem i Denisem Lawem. To niesamowite uczucie. Znam Denisa i wiem, co zrobił dla klubu. Pamiętam, gdy ostatni raz wszyscy staliśmy w szpitalnej sali w Londynie, na krótko przed tym, jak zmarł George Best.

Nasz styl gry bardzo się różnił. Denis był niezwykle utalentowany i ciągle zaskakiwał, George wprawiał w zachwyt swoimi wspaniałymi „rajdami”, niesamowitymi kiwkami i wielką odwagą, a ja lubiłem krótkie, szybkie podania i silne, podkręcone strzały. Jednak jedna rzecz nas łączyła – uwielbialiśmy zdobywać bramki.

Sir Bobby Charlton oraz George BestGrając w klubach czy w reprezentacjach, z czasem uświadamialiśmy sobie, że ludzie często przychodzili dla nas. Jeśli nie, to stracili widok George’a, który z łatwością znajdował luki w „szeregach” przeciwnika, Denisa „gromiącego” rywali lub mnie, korzystającego z rady Jimmy’ego Murphy, aby kopnąć piłkę mocno i wcześnie, kiedy znajdę się na pozycji strzeleckiej. Różne rzeczy „wnosiliśmy” na boisko, wiele nowych możliwości. Po każdym meczu czuliśmy się szczęśliwi. Oczywiście były momenty, gdy George znikał, ponieważ miał taki kaprys, gdy ktoś krzyczał na niego z wściekłością, aby podał piłkę, jednak gdy złapał swoją „piłkarską wenę”, mógł zrobić coś niezapomnianego.

To, co najbardziej lubili u Denisa fani, to była agresja i wiara w siebie. Wspaniale potrafił znajdować się na boisku. Zawsze można było dostrzec te „płomienie” w jego oczach i odwagę. Nie było takiego zawodnika, którego bałby się Denis.

Był pewien okres, gdzieś mniej więcej „po środku” lat 60-tych. Wtedy Denis nie był kontuzjowany i właśnie wtedy mogliśmy dostrzec cały jego geniusz. To był wspaniały widok, gdy znajdował się w polu bramkowym, ośmieszał obrońców przeciwników i nie dawał szans bramkarzowi. Law sięgnął szczytu, a obrońcy drużyny przeciwnej wiedzieli, że nie mogą sobie pozwolić na choćby najmniejszy błąd. Czekał na najdrobniejszą pomyłkę. Gdy to się wydarzyło, piłka lądowała w siatce, a on biegł z wysoko podniesionymi rękoma.

Gdy przejmowałem piłkę na lewej lub prawej flance, wiedziałem, co robić: musiałem podbiec w okolice pola karnego, nie do tyłu, bo Denisa na pewno tam nie było. Jeśli udało mi się znaleźć przy bramce to wiedziałem, że Denis zaraz tam będzie, a piłka znajdzie się w siatce.

Jeśli miałbym wybrać dominujący aspekt jego charakteru, nie licząc ogromnego zaangażowania, cechującego jego grę, byłby to patriotyzm. Podczas gdy Nobby Stiles i ja pomagaliśmy Anglii zdobyć Mistrzostwo Świata, Denis miło spędzał czas grając w golfa. Zawsze, gdy graliśmy przeciwko Szkocji było pewne, że Law nas „skopie” i wyzwie „angielskimi zasrańcami”. Kiedy Denis sobie coś postanowił, musiał to zrobić.

Pamiętam, kiedy razem z Denisem wsiadaliśmy do tego pociągu do Londynu, w szary, zimny dzień listopada 2005 r. Spotkałem się z nim na stacji w Stockport po tym, jak zadzwoniłem do niego, żeby porozmawiać o pogłoskach, że George może nie przeżyć po ostatnim kryzysie zdrowotnym. Law go odwiedził i powiedział mi, że nasz kolega jest w ciężkim stanie. Mało prawdopodobne było, że jeszcze długo wytrzyma.

George, otoczony przez rodzinę, zapadł w coś rodzaju śpiączki. Jedna z jego sióstr powiedziała, że być może Best mnie usłyszy. Więc mówiłem do niego pełen goryczy. Wyszeptałem mu, że chociaż przeżyłem śmierć Matta Busby’ego, Duncana Edwardsa i tych wszystkich, którzy zginęli w Monachium, to do tej pory nie zdawałem sobie w pełni sprawy z tego, jak ważni byli ci ludzie w moim życiu.

Nasze relacje stawały się coraz „cieplejsze” z upływem lat, więc ból i smutek, spowodowany przedwczesną śmiercią największego, najpiękniej grającego talentu jakiego kiedykolwiek widziałem, był jeszcze większy, ponieważ spędziliśmy razem piękne chwile.

Jeśli mam być szczery, to jego debiut w ligowym spotkaniu przeciwko West Bromwich Albion na Old Trafford we wrześniu 1963 r., nie zapadł mi szczególnie w pamięć. Najbardziej pamiętam mecz z Burnley na Old Trafford, który rozgrywaliśmy pięć miesięcy później. Wtedy George powrócił do gry i mogliśmy zobaczyć pełnię jego umiejętności. Kilka dni wcześniej dostaliśmy porządny „wycisk” od Burnley, więc menedżer chciał żebyśmy się otrząsnęli. Wystawienie George’a było jego najśmielszym posunięciem, ale trafił w „dziesiątkę”. Było mi trochę żal mojego kolegi – Johna Angusa – który był wtedy prawym obrońcą Burnley. Był bardziej skatowany, niż zawstydzony.

Gdy jechałem do Londynu z Denisem, przypomniałem sobie wcześniejszą podróż pociągiem. Jechałem wtedy z Georgem z Cardiff zaraz po tym, jak graliśmy mecz. Wtedy był już bardzo sławny. Było to w okresie, kiedy głównym tematem dyskusji na Old Trafford był Best.

Z tej podróży pociągiem pamiętam, że Norma i inne dziewczyny wyjechały, a ja zapytałem George’a, czy nie wpadłby na kolację. Pamiętam, iż Norma powiedziała mi o zamrożonych krewetkach leżących w lodówce. Z tego można było zrobić przyzwoitą kolację dla mnie i George’a. Jeśli mam być szczery, byłem lekko zaskoczony, kiedy Best się zgodził.

To był dziwny i lekko wzruszający wieczór. George’owi spodobał się mój pies i ciągle pytał o to, jak to jest mieć żonę, żyć w rodzinie, mieć psa… Pomyślałem, że zastanawiał się nad małżeństwem. To mogło znaczyć, że „wstąpi na nową drogę życia” i skończy się wreszcie włóczyć po pubach i klubach. Być może Best chciał trochę towarzystwa.

Podczas tego wieczoru, zobaczyłem całkiem innego George’a – zaciekawionego, serdecznego i może trochę niepewnego. Zdałem sobie wtedy sprawę, że główny bohater gazet był zupełnie kimś innym – młodym chłopakiem próbującym tylko znaleźć swoją drogę w życiu.

Historie o naszym poróżnieniu często brane były jako fakty. Tak naprawdę to wszystko było przesadzone. Oczywiście potępiałem niektóre rzeczy, jakie robił George. Nie uważałem, aby jego styl życia pasował do profesjonalnego futbolu. Jednak podziwiałem go za te wszystkie niesamowite rzeczy, jakie robił na boisku. Jednak Matt Busby miał „żelazną rękę” i żądał dyscypliny…

To była prawdziwa tragedia, kiedy George opuszczał Old Trafford. Tragedia zarówno dla piłki nożnej, jak i dla niego samego. Dzisiaj, kiedy parkuję samochód, idę do mojego biura na Old Trafford i widzę rodziców, którzy mówią do swoich dzieci, żeby ci przyglądali się Wayne’owi Rooneyowi czy Cristiano Ronaldo, przypominam sobie twarze dzieciaków w 1960 r. Mogliście zobaczyć na nich „wymalowane” podniecenie, kiedy Best grał. Ale potem nagle zniknął.

Sir Bobby Charlton oraz George BestKiedy patrzę wstecz na życie, które było zbyt krótkie, zbyt trudne, podziwiam go. Czasami nie wierzę, jak dobry był i jak wiele osiągnął, będąc pod tak wielką presją. Słusznie, gol, którego strzelił przeciwko Chelsea, kiedy ignorował złośliwe ataki w jednej z najtwardszych lig na świecie, jest tak często pamiętany. Pokazał wtedy czym jest odwaga, żywiołowość i talent, który był nieubłagany.

Best jest pewnego rodzaju wzorcem, do którego porównuje się wszystkie nowe talenty. Trudno jest znaleźć kogokolwiek, kto prezentuje umiejętności podobne do tych George’a.

Pamiętam te wszystkie radosne i smutne chwile. Pamiętam również, gdy wchodziłem do szpitalnej sali wraz Denisem. Miałem nadzieję, że być może George zacznie nowe, spokojniejsze życie. Chciałem żeby z tego wyszedł i zachowywał się tak, jak u mnie na kolacji.

Pomyślałem o tym całym zamieszaniu towarzyszącym ostatnim latom życia George’a. Niektórzy żalili się na jego styl życia, powtarzane błędy. George nie stosował się do zaleceń lekarzy. Gdyby to robił, być może nie umarłby tak wcześnie. Jednak potem pomyślałem, że życie „pisze różne scenariusze”. Czy ktoś zna jakiegokolwiek piłkarza, który przeżył tyle wspaniałych i smutnych chwil, a on doprowadzałby ludzi do ekstazy tak, jak George?

Kiedy dowiedziałem się, że klub ma zamiar wystawić pomnik uwieczniający mnie, Denisa i George’a, poszedłem do ojca Besta – Dickie’ego – i powiedziałem mu, że nie byłbym tak dumny z niczego innego na świecie. Przez krótką chwilę w tym londyńskim szpitalu, nasza trójka po raz ostatni była razem. Kiedy wyszliśmy z sali i szliśmy korytarzem, zdawaliśmy sobie sprawę, że zostawiliśmy za sobą najlepsze lata naszej piłkarskiej kariery.

Zwycięstwo nad Benficą było upamiętnieniem Monachium

Byliśmy pod wrażeniem gry Benfiki w finale Pucharu Europy w 1968 r. Jednak nie straciliśmy sił. Wiedzieliśmy, że musimy je zachować na dogrywkę. Benfica również była wycieńczona, nawet bardziej niż my.

„Popatrz, oni są przecież wykończeni” – słyszałem jak mówił Wilf McGuinness do Nobby’ego Stilesa. Ten natomiast wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć do Eusebio: „Biegaj, biegaj. Jeszcze tylko pół godziny i wracasz do domu”.

Busby nie był zadowolony z naszej gry. Pamiętam, gdy Alf Ramsey zrobił coś podobnego do tego, co uczynił Wolfgang Weber dwa lata temu, wydzierając Anglii zwycięstwo w Mistrzostwach Świata. „Dalej” – powiedział Alf. „Postarajcie się trochę. Chociaż udawajcie, że nie jesteście zmęczeni. Wtedy się was przestraszą”.

Teraz, gdy o tym myślę, zdaję sobie sprawę, jak Alf nas wtedy zmotywował. Portugalczycy już byli przegrani. Gdy zaczęła się dogrywka, wstąpiły w nas nowe siły. Alex Stepney kopnął piłkę, którą spróbował przechwycić środkowy obrońca Benfiki – Fernando Cruz. Jednak George Best już tam był. Z łatwością odebrał mu piłkę i ruszył na bramkę, której strzegł Jose Henrique. Minął bramkarza, a wtedy ja krzyknąłem: „Strzelaj, strzelaj!”. Te kilka sekund wydawały się być wiecznością. Best umieścił piłkę w siatce.

Potem ja zdobyłem bramkę. Wiedzieliśmy już, że puchar jest nasz. To było wspaniałe uczucie. Całkiem zapomnieliśmy, jak bardzo jesteśmy zmęczeni. Po prostu świętowaliśmy.

Kiedy wreszcie zabrzmiał końcowy gwizdek, najbardziej cieszyłem się z zachwytu Matta Busby’ego. To było jego marzenie. Wreszcie trzymał puchar, spadek po Monachium, gdzie „jego chłopcy” zginęli w pościgu za zwycięstwem…

W końcu podszedł i nas uściskał. Nie mogę określić słowami tego, co wtedy czułem. Cieszyłem się, że spełniliśmy swoje marzenia. Ja, Bill Foulkes, Nobby Stiles i Shay Brennan czekaliśmy na to tak długo. Zwłaszcza Bill, który razem ze mną leciał w tym samolocie i widział śmierć kolegów i smutek Busby’ego. Zrozumieliśmy, że coś osiągnęliśmy. Coś, co zmieniło nasze życia na zawsze…

George Best - graffiti

Powyższy fragment pochodzi z książki Sir Bobby’ego Charltona pt. „My Manchester United Years: The Autobiography”

Sir Bobby Charlton - The Autobiography - My Manchester United Years Tytuł: Sir Bobby Charlton – The Autobiography – My Manchester United Years
Data wydania 6 września 2007
Wydawca Headline Book Publishing
Stron 320
Wymiary 23.6 cm x 15.5 cm x 3.8 cm
ISBN 978-0755316199
Cena od 20 do 40 £
Linki Amazon.com

Przewiń na górę strony