Nie przegap
Strona główna / Inny punkt widzenia / Relacja z pobytu w Anglii…

Relacja z pobytu w Anglii…

Relacja z pobytu w Anglii
Poniższy wpis zacznę pewnym niezwykłym cytatem„To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące”. I tak jest również ze mną. Jak chyba każdy kibic, któremu nigdy nie było dane być na stadionie swojego ukochanego klubu, ciągle ma marzenia dotyczące wizyty na obiekcie bądź kibicowania na żywo z trybun ulubionej drużynie. Teraz bez długiego wstępu wróćmy do głównego wątku i zacznijmy historię pewnego spełnionego marzenia, dwóch meczów najlepszej ligi świata oraz ryku 76 tysięcy gardeł kibiców United…

W dniach 17-27 sierpnia miałem przyjemność przebywać na terenie Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, a dokładniej Anglii. Przyjechałem do mojego brata, bez którego żadne z moich marzeń sportowych nie spełniłoby się w trakcie tych wakacji. Dodatkowo chciałbym mu jeszcze raz serdecznie podziękować za najwspanialsze 10 dni w moim dotychczasowym, a dodatkowo krótkim jeszcze, życiu. Mieszkałem w drugim co do wielkości, mieście po Londynie, Birmingham.

Birmingham – miasto w Wielkiej Brytanii, w środkowej Anglii nad rzeką Rea. Miasto jest głównym ośrodkiem hrabstwa West Midlands. Liczba mieszkańców: ok. 992 tys. mieszkańców (2003), zespół miejski – 2 mln 575 tys. (2003) Cały ośrodek metropolitalny (wraz z m.in. Coventry, Wolverhampton, Dudley, Walsall) jest drugim pod względem ludności w Wielkiej Brytanii – zamieszkuje go ok. 5 mln osób. Ważny ośrodek przemysłowy, kulturalny i akademicki. Birmingham znane jest z systemu kanałów, bardziej rozbudowanego niż wenecki. – podaje polska Wikipedia.

St’ Andrews Ground, Birmingham City – West Ham United i 0:1

Birmingham City vs West Ham UnitedDzień po przylocie do Anglii, jadąc samochodem (oczywiście lewą stroną!) z moim bratem, zapytałem: „pojedziemy kiedyś na stadion The Blues?” – chodziło oczywiście o miejscowy klub, Birmingham City – beniaminek obecnej edycji Premiership. On skwitował to uśmiechem i powiedział – pewnie! Ja natomiast nie zakładałem, że nastąpi to tak szybko… Kilka minut później (ku mojemu zaskoczeniu) ukazał się niebieski budynek niedużych rozmiarów. Był to St’ Andrews Ground – stadion Birmingham City. Mnóstwo osób w koszulkach lokalnego zespołu przed tym obiektem nie pozostawiało wątpliwości – za kilka godzin mecz! Stadion nie wyglądał na tak duży – z wewnątrz nie pomyślałbym, iż może pomieścić ponad 30 tysięcy fanów…

Birmingham City vs WHA #2Po powrocie do domu i upewnieniu się co do godziny meczu i przeciwnika, którym okazał się West Ham United postanowiliśmy, że spróbujemy dostać wejściówki – i jak się okazało nie było z tym najmniejszego problemu. Kilka minut później wchodziłem wejściem numer 4 na stadion – ten krzyk i przyśpiewki fanów to coś niesamowitego! Wygodnie zajęliśmy miejsca i czekaliśmy na spotkanie – siedzieliśmy w miejscu „granicy” kibiców gospodarzy i fanów Młotów – a więc wszelkie wyzwiska były doskonale słyszalne ;-). Sam mecz nie był zbyt ciekawym widowiskiem, ale wyjątkowo zaciętym. Do tego oczywiście spełniało się moje marzenie – mecz Premiership obejrzany na żywo oraz zobaczenie stadionu klubu z Premier League. Jako pierwsi gospodarze stworzyli groźną sytuację, lecz Stuart Parnaby nie trafił w światło bramki z 18 metrów. West Ham było natomiast bardzo bliskie szczęścia w 25. minucie, ale po strzale Marka Noble’a piłka odbiła się od słupka. Po 45 minutach spotkania wynik bezbramkowy. W przerwie na murawie pojawili się osoby, które przy trybunach zabawiali publiczność zwodami i trickami w różnym wykonaniu. 15 minut minęło szybko – i znów emocje. Piłkarze WHU przeważali, ale długo nie potrafili tego udokumentować. Dobrą okazję zmarnował m.in. Bobby Zamora, uderzając nad poprzeczką po dośrodkowaniu Antona Ferdinanda. Jednak w 70. minucie Młoty objęły prowadzenie. Bramkarz Colin Doyle sfaulował w polu karnym Craiga Bellamy’ego, a Noble wykorzystał jedenastkę i było 0:1. The Blues nie poddali się, ale dobrze bronił Robert Green, który przeniósł piłkę nad poprzeczką po strzale Gary’ego McSheffreya z rzutu wolnego i rezultat już się nie zmienił. Do samego końca było wiele emocji – przede wszystkim dzięki zagorzałym kibicom „The Blues”.

The BluesKilka zdjęć i opuściłem stadion, jak inni kibice „The Blues” (raczej w nienajlepszych humorach). Co mnie dość zdziwiło – nie doszło do żadnej bójki czy przepychanki, jak ma to miejsce w Polsce, pomimo tego że (jak się później dowiedziałem) oba zespoły nie darzą się sympatią. W korkach spędziliśmy ponad pół godziny – ale, jak wiadomo – nie ma rzeczy doskonałych. Dowiedziałem się potem, że na kilka dni przed meczem United, na który mieliśmy iść, nie mamy biletów. I w ten oto sposób parę dób później spełniło się moje kolejne marzenie…

Manchester po raz pierwszy – Old Trafford od zewnątrz, Megastore i muzeum

Old TraffordKilka minut po 10 czasu lokalnego wyjechaliśmy do Manchesteru – po przejeździe autostradą (zupełne zaskoczenie – inaczej niż w Polsce) wjeżdżaliśmy do położonego w zachodniej Anglii miasta – i od razu jadąc ulicą od strony południowej zobaczyłem ogromne stalowe konstrukcje – tak, to dach słynnego Old Trafford. Jedne światła, drugie, trzecie, jeszcze chwila i… tak! – moim oczom ukazał się kolos znany dotychczas tylko ze zdjęć – Teatr Marzeń, choć z zewnątrz żadnego miejsca do wystawiania sztuki widowiskowej nie było widać. Obiekt pozornie nie był wysoki i nie wydawało się, że może zmieścić 76 212 osób…

Obejrzałem stadion z każdej możliwej strony – zdjęcia zrobiłem również i udałem się wraz z bratem do oddalonego o kilkadziesiąt metrów małego piętrowego budynku z napisem „Ticketing & Membership Services” – oczywiście po bilety. Bez większych problemów kilka minut później stałem przed wyżej opisanym budynkiem z dwoma biletami w ręku. Old Trafford - The Bishop BlaizeNa samą myśl, że za kilka dni będę na meczu mojej ukochanej drużyny uśmiech od ucha do ucha pojawiał się na mojej twarzy. Kilka chwil później czekałem w kolejce po bilety do muzeum (i spełniało się kolejne marzenie ;-) ). Co tu dużo mówić – cała podróż przez to wyjątkowe miejsce była jak piękny sen – chciałem nigdy się nie obudzić… Opisywać tutaj nie ma co – bo takie rzeczy znajdziecie w Internecie i słowami tego nigdy nie da się oddać. Potem poszedłem jeszcze do sklepu i spokojnie mogę powiedzieć, że był to najwspanialszy sklep w jakim kiedykolwiek byłem – tu nie trzeba było iść po zakupy i szukać na półkach produktów – tutaj każdy produkt w moich oczach była na wagę złota: od odzieży, książek i tapet na ścianę, przez słodycze do bielizny oraz śpioszków dla małych dzieci. Przesadnie mówiąc – mogłem tu znaleźć wszystko, a w dodatku z logiem United! Jeszcze chwila, kilka zdjęć i wsiadam do samochodu z perspektywą ponownego odwiedzenia Old Trafford za kilka dni. Resztę dnia spędzając w centrum Manchesteru myślałem o nadchodzącym meczu z Tottenhamem – o taktyce, atmosferze na stadionie i upragnionym pierwszym zwycięstwie w sezonie 07/08…

Manchester po raz drugi – Old Trafford od wewnątrz, cudowny mecz i tysiące fanów na Sir Matt Busby Way

Old TraffordWraz z bratem 26 sierpnia ubrani w koszulki Czerwonych Diabłów wsiadaliśmy do samochodu i wystawiwszy szalik United przez szybę ruszyliśmy na Sir Matt Busby Way… Po drodze doszło do dość ciekawego incydentu – na drodze wjazdowej do Manchesteru spotkaliśmy mały samochód towarowy cały w kolorze niebieskim – niby nic dziwnego gdyby nie kilka flag biało-niebieskich przyczepionych do dachu i dwa szaliki powiewające na wietrze – doszliśmy do wniosku, że pewnie z tyłu w miejscu na towary siedzi kilku kibiców Tottenhamu jadących na mecz. My tylko ich wyprzedziliśmy – pomyślałem – dobry znak, na pewno United też wyprzedzi zespół z Londynu i wygra… Niby nic takiego, auto przybrane we flagi ukochanego zespołu, ale zapamiętam to chyba do końca życia… coś niesamowitego – przywiązanie i miłość do klubu… Zaparkowaliśmy z dala od Old Trafford, aby potem uniknąć korków.

Old Trafford - Sir Matt Busby WayPo wyjściu z samochodu zobaczyłem te konstrukcje Old Trafford i ponownie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Po drodze na stadion spotkaliśmy wiele „stoisk” z akcesoriami kibica Manchesteru United. Zaopatrzyłem się między innymi w wielką flagę i inne rzeczy… Gdy z bliska widziałem już Old Trafford, po mojej lewej stronie ukazał się nieduży brązowy budynek z napisem „Bishop Blaize” – z początku nie skojarzyłem, ale po kilku minutach przypomniało mi się, że to chyba najbardziej znany pub kibiców ManUtd, w którym zbierają się w trakcie meczu dopingując zespół. Niestety, nie miałem możliwości odwiedzenia tego miejsca – wstęp jedynie od 18 lat… Chwilę później byłem już przed Old Trafford – tylu ludzi nie widziałem już dawno (a przypomnę, że było jakieś 4 godziny przed meczem)… – cała ulica w kolorze czerwonym, gdzieniegdzie inne barwy codziennych ubrań. Obchodząc stadion od tyłu zauważyłem postawione barierki i mnóstwo ludzi z flamastrami i notesami, czekających na przyjazd piłkarzy. Dowiedziawszy się, że za kilka minut przyjadą, udało nam się zdobyć mazak i czekaliśmy na ten moment… Najpierw przeszedł pewien Chińczyk – po bliższym przyjrzeniu mu się wydawało mi się, że był to Dong Fangzhuo, lecz nie byłem pewien. Jeden z odważniejszych fanów krzyknął „Dong!” – a ten się odwrócił. Tak – z odległości kilku metrów zobaczyłem gracza (rezerwowego bądź co bądź, ale zawodnika) United! Kilka minut później przechodziła jeszcze jedna osoba i tym razem nie miałem wątpliwości, to był Fraizer Campbell! Po chwili nadjechał autobus, drzwi się otworzyły i po kolei wychodzili z nich piłkarze United. Carrick, Saha, Evra, Fletcher i wielu innych, a na końcu Carlos Alberto Tevez – niski, w warkoczykach, z uśmiechem na twarzy oraz z słuchawkami na uszach wysiadł i poszedł pewnym krokiem w stronę szatni.

Potem jeszcze przeszedł wysoki Tom Heaton i przyjechali piłkarze Tottenhamu. Niestety – autografów nie było, a szkoda… Popatrzyłem na zegarek – jeszcze półtorej godziny do meczu. Wróciliśmy przed stadion, gdzie było coraz więcej koloru czerwonego… Wejścia były już otwarte, a więc po rewizji plecaka przez policję wchodziliśmy na stadion. Betonowymi schodami udaliśmy się do wejścia – tam stało stoisko z jedzeniem, a obok „szklana ściana” z przodu Old Trafford, skąd widziałem wszystkich ludzi przed stadionem. Udaliśmy się do wyjścia… jeszcze chwila i spełni się moje kolejne marzenie… tak! Olbrzymi napis „Stretford End” widniał przed moimi oczami.

Old Trafford - tłumy kibicówCały obiekt olbrzymi, murawa równo przystrzyżona, sztuczne nawadniane. Póki co nie było dużo osób, a z głośników wydobywała się muzyka. Po zrobieniu kilkunastu zdjęć spiker zapowiedział spotkanie, a piłkarze obydwu zespołów wyszli na intensywną rozgrzewkę przed meczem. Dłużej „grzali się” gracze Czerwonych Diabłów, co było moim zdaniem kolejnym dobrym prognostykiem. Po chwili znowu usłyszałem znany głos – teraz spiker podawał skład United oraz Tottenhamu (wiadomo – przy nazwiskach Diabłów okrzyki, przy zespole Spurs gwizdy). I po chwili wybiegli na murawę – głośny doping kibiców od samego początku i ruszyli… groźnym strzałem zaczął Robbie Keane… może nie będę opisywał całego meczu, bo znajdziecie to w Internecie, a dodatkowo polecam opis autorstwa redakcyjnego kolegi, Ringo. Nie da się opisać atmosfery na meczu, ani tego, co czułem. Po prostu trzeba to zobaczyć na własne oczy i poczuć na własnej skórze… Gdy Berbatov miał przed sobą pustą bramkę, albo piłkarze oczekiwali na werdykt sędziego liniowego co do karnego na korzyść Tottenhamu myślałem, że nie wytrzyma mi serce. Lub gdy Nani strzelił decydującego gola… – nie mogłem posiadać się z radości… Po końcowym gwizdku kibice zaczęli opuszczać stadion – ja zrobiłem jak najwięcej fotek i też udałem się do wyjścia. Wracając miałem mieszane uczucia i tysiące myśli na jedną sekundę… nie da się tego opisać. Przy opuszczaniu tego obiektu żadnego zaskoczenia – całe Sir Matt Busby Way na czerwono, a ludzie jak mrówki… Wracając ciągle się odwracałem – przez kolejne kilkanaście miesięcy nie zobaczę obiektu moich marzeń… Kilka minut i już wracałem samochodem do Birmingham czytając „United Review” i „Inside United”… Tutaj chciałbym zakończyć relację z pobytu w Anglii…

…i na koniec podzielić sie z Wami wspaniałymi słowami Johna Updike’a – „Marzenia się spełniają. Bez tej możliwości natura nie podburzałaby nas do posiadania ich.”

Przewiń na górę strony