Każdy z nas, fanów piłki nożnej i sportu w ogóle, ma zapewne „ideał” kibica, którym stara się być. Czy można zatem przedstawić jeden, schludnie uporządkowany spis cech, jakie powinien posiadać prawdziwy kibic?
Na pewno nie, aczkolwiek zdanie, które za moment przytoczę, najprawdopodobniej wszyscy ujęliby w swej definicji… Zdanie to wypowiedział mój kolega – kibic londyńskiej Chelsea, a że zgadzam się z nim w 100% i utkwiło mi ono w pamięci, postanowiłam je zacytować. „Prawdziwym kibicem jest ten, który w momencie, gdy przyjdą chude lata dla klubu, dalej jest ze swoim zespołem i tak samo go wspiera, jak w latach sukcesów. To, jakim jesteś kibicem, okaże się, gdy przyjdzie czas pokory i Twój klub nie będzie na szczycie. Wygrywać potrafi bowiem każdy, zaś przegrywać niewielu”.
Przesłanie tego stwierdzenia, jak dla mnie, stanowi kwintesencję prawdziwego kibicowania, więc nie dodam do tego już nic. Poza tym nie chcę, aby ktokolwiek posądził mnie o pisanie jakże oczywistych frazesów. Jednak ów felieton nie będzie traktował o kibicach w ogóle, a o fanach angielskich, co nikomu nie powinno wydać się dziwne zważywszy, gdzie jest mi dane pisać. Jacy są angielscy fani, a także przy okazji brytyjskie media?
Można by o tych pierwszych mówić dużo – zarówno złego jak i dobrego. Pozytywne na pewno jest zachowanie angielskich fanów na stadionach podczas meczów lokalnych: nie wybuchają zamieszki, burdy, rozróby, panuje czysto sportowa atmosfera, można zobaczyć całe rodziny z dziećmi spędzające na stadionie niedzielne popołudnia. Dyscyplina i rygor, jakie wprowadzono, przestrzega (pseudo)fanów przed posuwaniem się do idiotycznych czynów. Jeden z drugim wie, że nie pohamuje swych emocji, a oglądaniu meczów „na żywo” powie „papa” już na zawsze. Oczywiście nie byłoby tak, gdyby nie tragiczne sytuacje z przeszłości… Nasuwa się więc na myśl, jakże paradoksalnie trafne jest przysłowie „Nie ma tego złego….”.
Kilka definicji angielskich fanów, biorąc pod uwagę aspekt negatywny, przygotowała sama historia footballu. 29 maja 1985r. Tę datę zna chyba każdy kibic Liverpoolu i Juventusu. Tę datę zna chyba każdy angielski, włoski i każdy fan w ogóle. Wszyscy pamiętamy o Heysel, o ofiarach, jakie pochłonęły krwawe wydarzenia, o tym dramacie, w którym głównymi aktorami na scenie belgijskiego stadionu byli właśnie Anglicy. To jednak przykład jeden z najtragiczniejszych, którego przyczyną była głupota w najwyższym stadium zaawansowania, wraz z domieszką zbyt dużej liczby procentów. Nie generalizując rzecz jasna, trzeba jednak zauważyć, że Brytyjczycy mają w świecie opinię piłkarskich rozrabiaków, fanów nazbyt agresywnych, wręcz fanatyków. Wiele miast, które aktualnie mają odwiedzić fani-Brytyjczycy, postawione są w stan gotowości, by po meczu nie narazić się na „demolkę”, dającą upust nagromadzonym w trakcie meczu emocji, z którymi angielscy fani widać nie mogą sobie poradzić, skoro potrzebują tak ekspresyjnego wyładowania. Terapia?
Poza tym Anglicy to kibice o bardzo dziwnej mentalności… Czemu? Chociażby dlatego, że podczas wspólnego oglądania meczu Anglia-Paragwaj i po jego zakończeniu, zamiast świętować zwycięstwo reprezentacji, rozpoczęły się lokalne burdy w Londynie i Liverpoolu. No cóż… Jak widać każdy pretekst jest dobry. Abstrahując jednak od przykładów pseudo-kibicowania, w których z ust kibiców częściej niż słowa otuchy i dopingu, leje się krew, sięgnijmy do przykładów, które zobrazują wizerunek kibiców angielskich jako agresywnych nie w stosunku do fanów innych klubów, czy nawet tych „zza miedzy”, ale ukochanej drużyny narodowej… Jednak po kolei. Atmosfera w szeregach kibiców Albionu zrobiła się bardzo gęsta – zwłaszcza ostatnimi czasy. Wszyscy (no może przesadziłam, ale ci, którzy się tym interesują) pamiętają słabe i, mówiąc delikatnie, niezbyt zachwycające występy Anglików w eliminacjach ME 2008. Po tym, jak zaczęli od mocnego uderzenia z Andorą, dalej nie było już tak różowo… Wymęczona wygrana z Macedonią na ich terenie, później bezbramkowy remis u siebie, przegrana z Chorwacją, ponownie bezbramkowy remis, tym razem z Izraelem, w końcu 2 zwycięstwa z Estonią i Andorą, (które i tak hańby nie zmazały,) dają Anglii na dzień dzisiejszy 4. miejsce w grupie, która przed rozpoczęciem eliminacji, co tu dużo mówić, wydawała się po prostu śmieszna. Czy taką postawę prezentuje poważny pretendent do zdobycia Mistrzostwa, który w swych szeregach scala ogromną liczbę doskonałych i utalentowanych zawodników? Oczywiście, że nie. Niezadowolenie kibiców wydaje się więc być uzasadnione, zresztą nikt nie wymaga od kibiców, by chwalili, kiedy należy się krytyka. Rozumiem, że kibice, podobnie jak piłkarze, są jak zwierzęta – ciągle głodni zwycięstw i sukcesów. Tylko, że ci pierwsi, często zachowują się jak istne hieny, które dla swojego pożywienia (sukcesów) potrafią posunąć się do żerowania na tych, którzy stoją po tej samej stronie barykady, a co więcej na tych, którzy dają im tak wiele radości i satysfakcji – w tym wypadku – na piłkarzach. Owszem, należy krytykować, ale z rozwagą. Słuszna i poparta argumentami krytyka to nie to, co kilka miesięcy temu zaprezentowali kibice Albionu, o czym zresztą pisze jedna z brytyjskich gazet. W „Timesie” sprzed ładnego kawałka czasu, możemy odnaleźć artykuł, który w dość ostry sposób wymierzony jest zarówno przeciw brytyjskim fanom, jak i mediom. Raport z meczu z Andorą pokazał bowiem zasmucające, a wręcz zatrważające przykłady karygodnego zachowania fanów, którzy w pierwszej połowie meczu zrobili przedstawienie godne potępienia: rzucając obelgami oraz gwiżdżąc, wywierali ogromną presję na zawodników, pokazując tym samym swoje rozczarowanie i niezadowolenie.
Czy oni myślą, że gwizdami mobilizują drużynę? Robili te haniebne rzeczy w momencie, gdy drużynie ewidentnie nie szło. Zgodnie z tym, co pisze autor (i chyba każdy przyzna mu rację), takie zachowanie nie może być tolerowane. Nie, tak nie zachowują się prawdziwi kibice. Drużyna w momentach słabszych potrzebuje maksymalnego wsparcia, gorącego dopingu, świadomości, że kilkadziesiąt twarzy, które w tej chwili na nią patrzą, stoją za nią murem. Przecież zawsze tak było, że kibice to 12 zawodnik na boisku i zaryzykowałabym stwierdzenie, że wcale nie mniej istotny, więc jak poradzić sobie, gdy ów zawodnik ewidentnie „podstawia nogę”, zawala w kluczowym momencie na całej linii?
Presja na zawodnikach Albionu jest niewiarygodna: fani podjudzani i nakręcani przez media (zwłaszcza brytyjski „Sun” i inne brukowce), które stawiają poprzeczkę bardzo wysoko i wymagają od piłkarzy grania na 100%. I nie byłoby może w tym nic złego, bo każdy pragnie, by piłkarze odziani w narodowe barwy grali dobrze, gdyby nie fakt, że oczekiwania przeradzają się w jakąś chorą formę fanatycznego nacisku. Czy zawodnicy zasługują na ten chłam mieszaniny gwizdów i oszczerstw, jaki oferują im kibice? Absolutnie nie. Podobnie z włodarzami klubu: McClaren popełnił wiele pomyłek w każdym z meczów zakończonym niepomyślnym wynikiem, a więc na krytykę zasłużył, jednak nie godzi się rzucać pod jego adresem obelg. I zgadzam się z autorem, że na pytanie, jacy są fani oraz media, biorąc pod uwagę przytoczone wydarzenia, jest jedna odpowiedź: żałośni, naprawdę żałośni.
Spróbujmy jednak wczuć się na moment w skóry angielskich fanów i spojrzeć z ich punktu widzenia. Tak, football u Brytyjczyków graniczy wręcz z fanatyczną obsesją. W ich pojęciu dawno przekroczył granicę rozrywki i zdrowego rozsądku, odgrywa w ich życiu bardzo ważną rolę – można ją wręcz przyrównać do tak wielkiej rangi, jaką dla wyznawców Islamu ma Dżihad: istna Święta Wojna. Jest to więc swoista religia dla kibiców, którzy na spotkanie reprezentacji idą w jej imieniu jak na wojnę, niczym żołnierze-patrioci. I wszystko byłoby pięknie, gdyby postrzegali ją jako wojnę sportową, bez przemocy, jednakże bardzo często te granice się im zacierają, stąd akty przemocy albo niezrównoważonego nacisku i presji.
Czy jednak, mimo to, fanatyzm może być choć trochę piękny? Zaryzykuję stwierdzenie, że tak… W końcu gdy na myśl przyjdzie wypełnione po brzegi Wembley i tysiące Anglików z oczami pałającymi rządzą zwycięstwa, gdy słucha się tysięcy tak różnych na co dzień głosów w tym podniosłym momencie zespolonych w jedną melodię i grzmiących „God save the Queen” lub „Rulez Britania”, to aż człowieka chwyta za serce….
pod warunkiem oczywiście, że za kilka minut jedna lub druga doniosła pieśń nie zamieni się w „jadkę”, polegającą na wygwizdywaniu swoich.
Kibice angielscy są bardzo spragnieni sukcesów narodowej drużyny. Zresztą statystyki mówią same za siebie: pierwsze i zarazem ostatnie Mistrzostwo Świata zdobyli w 1966 r., zaś możliwości, by podnieść w geście radości Puchar dla najlepszej drużyny w Europie, nie mieli nigdy. Nie jest to powód do jakiejś wielkiej dumy lub radości, ale czy drużynę narodową kocha się za medale i puchary? Kocha się ją za to, że jest wizytówką kraju, do którego się należy i choć większości kocha się łatwiej, gdy team odnosi sukcesy, na jedno drużyna zasługuje zawsze – na szacunek. Bez względu na to, jak gra, czy odnosi sukcesy, czy nie, należy jej się szacunek. A ci, którzy o tym zapominają, niegodni nazywać siebie kibicami reprezentacji.
Ja rozumiem, że kibic kupuje bilety, chodzi na mecze, a kiedy ma możliwość wyjeżdża z drużyną na te rozgrywane na obcym terenie, więc ma prawo wymagać wspaniałego widowiska. Hmm, pisząc o tym przyszło mi nawet na myśl pewne porównanie. Tak, w myśl marketingowego hasła: „Klient nasz pan”, można wstawić inne, troszkę zmodyfikowane… „Kibic nasz pan”, ale czy zatem wszystko mu wolno? Nie, nie wszystko, a już na pewno nie to, by tak traktował narodową drużynę. Anglia ma dużo do udowodnienia – mają ogromny potencjał i są w stanie grać pięknie i skutecznie, ale miłość i szacunek kibiców na pewno od tego zależeć nie powinny. Poza tym – jakże łatwo siedzieć na trybunach i zajadając kolejnego hot-doga mieć czelność bez żadnej rozwagi krytykować to, co dzieje się na boiskowej murawie…
Tak, kibic ma prawo wymagać dobrej i skutecznej gry, ale nie należy też zapominać, że relacje pomiędzy kibicami a drużyną można nazwać swoistą symbiozą, więc fani muszą pamiętać, że nie mogą tylko żądać. Przede wszystkim muszą dawać drużynie maksimum wsparcia.
Tak, Anglicy kochają piłkę, są w stanie dopingiem dodać drużynie skrzydeł, co wielokrotnie udowodnili, czasem jednak trochę się zapominają i zatracają w futbolowej matni. Muszą mieć trochę więcej zdrowego podejścia do tego pięknego sportu. Muszą być także trochę bardziej wyrozumiali, bo przecież kto, jak kto, ale Anglicy zawsze się starają i grają do końca… Niech kibice w stosunku do drużyny narodowej wykazują takie oddanie, miłość i szacunek, jak dla lokalnej drużyny, której kibicują.