Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Glory Glory Man United! Prawie…

Glory Glory Man United! Prawie…

Carlos Tevez vs Tottenham
Jak do tej pory – systematycznie – co kolejkę angielskiej Premiership, czyli w zasadzie od początku sezonu, cierpliwość kibiców United jest wystawiana na ciężką próbę. Dzisiaj jednak po dotychczasowych słabych, bezbarwnych meczach z rywalami, z którymi powinniśmy sobie lekką ręką poradzić, przyszło upragnione zwycięstwo. Radujmy się? Nie…

Na papierze i w statystykach w zasadzie wszystko wygląda, jak trzeba. Skromna jednobramkowa wygrana z rywalem, który przed sezonem rościł sobie prawa do walki z teoretycznie słabszym Arsenalem o czwarte miejsce w lidze. Przewaga Diabłów była niemal w każdym aspekcie gry – od posiadania piłki, po strzały na bramkę kończąc. Niestety, statystyki nie grają. Nasi piłkarze zresztą też.

Jak do tej pory zarówno Tottenham jak i Manchester United zawodzą w lidze – to niestety trzeba przyznać. Dlatego osobiście przed meczem miałem nadzieję, że w starciu ze Spursami nasi w końcu się przełamią i zdobędą te 3 punkty. Nadzieją napawały mnie też zapowiedzi przedmeczowe – Sir Alex obiecywał, że na pewno w składzie znajdzie się Louis Saha, albo Anderson. Jeżeli nie w wyjściowym, to na ławce. Jakie musiało być moje zdziwienie, kiedy przeczytałem, kto jest w rezerwie na starcie z Kogutami. O kim mowa, o kim mowa? Saha? Nie on? To pewnie Fergie da szansę Andersonowi! Skądże znowu – na ławce zasiadł Dong.

Niestety moją wiarę w zespół nadszarpnęła także wiadomość o piłkarzach, którzy wyjdą na murawę Old Trafford. Będą to ci sami ludzie w tym samym ustawieniu, którzy – nie szukając długo – zapewnili nam 0 punktów w ostatnich derbach Manchesteru. Kibicem United czyni mnie jednak wiara w ten zespół, więc, wyposażony w pilota i paczkę chipsów, punktualnie o 17.00 zasiadłem do komputera, by obejrzeć poczynania moich ulubieńców.

„Wygramy niedzielne spotkanie. Poziom naszej gry sprawi, że zwycięstwo przyjdzie samo. Nie ma wątpliwości, że ekipa Tottenhamu będzie niesamowicie zdeterminowana, by dopomóc Martinowi Jolowi. Znam swój zespół i wiem, że nie muszę zaprzątać sobie głowy zmartwieniami związanymi z tym meczem” – wypowiedź Sir Alexa Fergusona sprzed dwóch dni.

Hmm… Skoro Ferguson mówi z takim przekonaniem o nieuchronnym nadejściu smażenia Koguta na Old Trafford, to ja nie mogę mieć jakichkolwiek wątpliwości co do przebiegu meczu. Dobra, skupmy się na grze. Nani… ładny drybling, podanie do Scholesa, ten próbuje z pierwszej piłki odegrać do Teveza… Strata. Kontratak Spurs… Zakończony na Hargreavsie (dobry ten Owen, warto było wydać na niego tyle kasy). Nani pędzi lewym skrzydłem, świetny drybling (hmm… Nawet nie widać braku Ronaldo, bo Nani też wie, co to drybling – warto było wydać na niego tyle kasy…), dogranie do Giggsa… Zamieszanie, ale jednak genialny Walijczyk zdołał prostopadle podać do… eee właśnie do kogo? Gdzie jest nasz napastnik, Carlos Tevez? A, tutaj jest, cofnął się do drugiej linii… (Czy warto było wydać na niego tyle kasy?)

Z każdą minutą moja żywa nadzieja na dobry rezultat przygasała. Niestety nie tylko w ataku byliśmy nieporadni – obrona również kulała. Na początku meczu mieliśmy jednak troszkę szczęścia, bo piłka po strzale z dystansu spadła na poprzeczkę bramki naszego golkipera. Co jak co, ale dotychczas na naszych dwóch etatowych środkowych obrońców mogliśmy zawsze liczyć. Dzisiaj jednak było nieco inaczej.

Nonszalancja zaprezentowana przez Rio Ferdinanda mogła sprawić, że już po pierwszych trzech kwadransach mogliśmy przegrywać przynajmniej 2:0. Dosłownie dostałem palpitacji serca, jak nasz Rio biernie przypatrywał się szarżującemu z piłką Berbatovowi na około 10 metrów od bramki United. Tylko dzięki interwencji Nemanji Vidica, który dosłownie w ostatniej chwili wślizgiem rozpaczy zapobiegł prawdopodobnie bramce. Nie był to jednak wyjątek: przy wrzutkach z rzutów wolnych i rożnych nasi zachowywali się jak przeciętni kopacze z naszej Orange Ekstraklasy. Do tego przez 6 minut (!) nie potrafili wybić piłki z własnej połowy. Liczyłem.

Przerwa meczu była dla mnie chwilą do przemyślenia kilku spraw – styl gry naszych nie zmienił się nic a nic w porównaniu z poprzednimi meczami. Podobnie jak w derbach Manchesteru wyróżniają się Nani i Hargreaves, natomiast Carlos Tevez gra… no dobra, nie będę używał nieparlamentarnych określeń. Przyjmijmy, że po prostu nie grał. Reszta składu zresztą również pokazuje się z przeciętnej strony, żeby nie powiedzieć ze złej.

Przy schodzeniu do szatni mina Sir Alexa była nietęga, co jedynie wzmogło moje wątpliwości co do dalszego przebiegu spotkania i w ogóle dalszej drogi United na wyboistym terenie Premiership. Czy Sir Alex się pomylił? Czy nasi piłkarze osiedli na laurach po wielkim zwycięstwie w zeszłym sezonie?

Howard Webb, a konkretniej jego gwizdek, przerwał moje przemyślenia. Zmian nie ma – może i dobrze, bo i tak nikt sensowny na ławce nie siedzi. Niestety – Sir Alex nie sprawił, że gra naszych się poprawiła. Wręcz przeciwnie – jedynie opatrzności możemy dziękować, że Berbatov nie zdążył dobić piłki do pustej bramki, a sędzia nie popełnił błędu w sytuacji, gdy Brown zablokował piłkę barkiem w polu karnym.

Patrząc tak na nieporadność naszych i chroniczną, przewlekłą wręcz nieporadność naszych i niedokładność we wszystkich możliwych zagraniach, coraz mniej liczyłem na dobry rezultat w tym meczu. Tottenham popełniał mało błędów, a nawet jak już, to nasi nie potrafili tego wykorzystać.

Jednak nawet wtedy, kiedy drużyna nie gra, znajdzie się zawodnik, który jednym zagraniem przesądzi o losach spotkania. Indywidualności decydują w takich momentach. Takim graczem dzisiaj był Nani – jego strzał dał nam zwycięstwo – upragnione, wymęczone – ale liczą się trzy punkty. Portugalczyk przypomniał mi dzisiaj swojego rodaka – Cristiano Ronaldo – który również w decydujących momentach brał losy spotkania w swoje ręce i jednym zagraniem, dryblingiem dawał zwycięstwa klubowi z Old Trafford.

„Myślę, że za tę bramkę powinniśmy podziękować Tevezowi. To jego gol. Nie twierdzę, że gdyby piłka nie otarła się o jego głowę to bramki by nie było. Według mnie tę bramkę powinniśmy zapisać na konto Carlosa.” – Sir Alex po meczu.

United było w tym meczu drużyną lepszą – nie próbuję nawet zaprzeczyć, bo to jest fakt. Należy cieszyć się z wyniku, trzech punktów i ciągłego kontaktu z czołówką. Chciałbym jednak zapytać każdego z Was – czytelników, czy gdyby na Old Trafford dzisiaj przeciw Czerwonym Diabłom grał Arsenal, albo Liverpool, albo nawet i ta słaba, ale wygrywająca, Chelsea, to czy udałoby nam się wygrać? Z takim stylem, takim składem, przy takiej pogodzie – po prostu czy TAKIE United, jakie widzieliśmy dzisiaj, jest w stanie wygrać ligę? Odpowiedź jest prosta i brutalna – nie.

Przewiń na górę strony