Za siedmioma górami, za siedmioma stadionami żyły sobie dumne trzy świnki z Albionu. Świnka Reds mieszkała w domku ze słomy. Świnka Armatka mieszkała w domku z drewna. Świnka Diabełek mieszkała w domku z cegieł. Zbliżała się szczęśliwa wiatroda. Świnki baaardzo się nie lubiły, ale mimo to świnka Diabełek ostrzegała pozostałe:
Musicie zbudować sobie trwalsze domki, bo z tych nic nie będzie. Znikniecie razem z nimi i nie będziemy się więcej kłócić, rywalizować. A przecież rywalizujemy o najtrwalszy domek w Anglii!
Ale one były mądrzejsze. Świnka Reds zatrudniła nawet specjalnego architekta z Hiszpanii, który miał sprawić, by jej domek stał się bardziej stabilny. Świnka Armatka za to nie ufała Anglikom i zasięgnęła rady u wielu różnych architektów z wielu różnych krajów. Świnka Diabełek była pewna, że jej domek jest mocny i trwały. Nie wyrzucała więc tak dużo pieniędzy na innych architektów, pozostała przy zdaniu tych, którzy w większości pochodzili z wysp.
Nadeszły potężne huragany. Ta, która krzyczała jako pierwsza, że to ona będzie miała w tym roku najlepszy domek – czyli świnka Reds – odpadła na samym początku. Wiatr rozdmuchał jej domek we wszystkie strony świata, pozostawiając ją samą na środku jej placyku beznadziejną i opuszczoną. Świnka Armatka wytrzymała nieco dłużej i kiedy już się cieszyła, że wygra rywalizację o najlepszy domek, chciała zapalić świeczkę. Wtem wicher otworzył okno i zaprószył ogień w sieni. Okropny pożar strawił wszystko, co tylko napotkał na swej drodze, a świnka została z przypalonym ogonkiem na środku swojego placyku, wykonując telefon do głównego architekta z Francji, by tym razem zwolnić go za kolejne niedotrzymanie obietnicy.
Tymczasem świnka Diabełek siedziała spokojnie w swoim domku. Pozamykane szczelnie okiennice nie wpuszczały ani krzty wiatru, a ogień wesoło trzaskał w kominku. Czekała na odwiedziny swojej kuzynki – Czerwonego Kapturka, która miała przyjść nazajutrz. Na drugi dzień wiatroda ustała, a świnka wyszła pozbierać trochę drewna na opał. W tym czasie do jej domku zmierzał już Czerwony Kapturek
– Taaaak Babciu… Tak, będę niedługo. Idę jeszcze odwiedzić świnkę Diabełka i będę u ciebie za jakieś 2 godziny. Tak, mam wszystko o co prosiłaś. Tak, ostatni mecz Manchesteru też mam ze sobą nagrany. O programie meczowym nie zapomniałam. Czy co pamiętam? Hasło…? Jakie ha….? Aha, oczywiście! Tak, wiem: Glory Glory Man United. Tak, pamiętam że dręczy cię ten niebieski Zły Wilk z Londynu. No, to do zobaczenia.
Skończyła rozmowę przez komórkę z babcią. Zostało jej 15 minut do domku kuzynki. Wielkimi oczami rozglądała się dookoła czy przypadkiem nigdzie nie widać Niebieskiego Wilka.
Ale nigdzie go nie spotkała. Na szczęście. Z tym wilkiem bowiem nigdy nie było żartów. Zawsze w potyczce z nim istniało ryzyko porażki. Tak naprawdę to dwa lata z rzędu terroryzował też świnkę Diabełka, dopóki ta nie wybudowała sobie swojego solidnego domku z cegły. Czerwony Kapturek doszedł do domku świnki Diabełka, ale jej nie zastał. Poszła więc do babci. Kiedy zapukała do drzwi usłyszała:
– Proszeeee!
Coś nie pasuje – pomyślała – przecież miała zapytać o hasło… Ale może babcia znów ma tę swoją postępującą sklerozę. No nic, wchodzę. I weszła. W łóżku leżała dziwnie wyglądająca babcia. Wyglądająca może nie na chorą, ale tak naprawdę bardzo bardzo dziwnie. Na dodatek miała ogromne oczy i wielkie wypchane kieszenie w fartuszku, w którym leżała. Czerwony Kapturek nie mogła się powstrzymać i zapytała:
– Babciuuuu… A czemu masz takie wielkie oczy…?
– Żeby cię lepiej widzieć słoneczko.
Dziwne – pomyślał – przecież babcia zawsze patrzyła na nią normalnie i miała normalne oczy.
– Babciuuuuu… a czemu masz takie wielkie wypchane kieszenie w fartuszku?
– Bo mam tam portfele z pieniędzmi słoneczko.
Dziwne – pomyślał Czerwony Kapturek – przecież babcia ze swoją skromną emeryturką nigdy nie była kasiasta.
– Babciuuuu… a skąd ty właściwie masz tyle tych pieniędzy?
– Od wujka Romana dziecko, od wujka Romana.
Czerwony kapturek wybiegł z domu babci. Zorientował się, że to nie była babcia tylko Niebieski Wilk z Londynu. Ale nie bała się go, chciała go przechytrzyć. Schowała się za najbliższym drzewem. Wilk, którego jedyną wadą było to, że był nierozgarnięty, wybiegł odrobinę za późno. W tym czasie obok Kapturka pojawił się Harewood z Sharewood. Kapturek poprosił, by sprowadził Robina, aby ten z kuszy potraktował Wilka. Harewood pobiegł po swojego kolegę. Gdy przybył Robin Van z Persji, zaczaił się na Wilka. Ale Wilk był tym razem sprytniejszy i upolował Robina. I kiedy już Wilk był coraz bliżej Kapturka, kiedy deptał mu już po piętach, za ramię złapał go leśniczy i pokazując legitymację powiedział:
– Panie Niebieski Wilku, mam do pana parę pytań dotyczących pana olbrzymich
portfeli… Pozwoli więc pan ze mną…
No i Wilk nie miał wyjścia. Wszak z podatkami itp. nie ma żartów. Ale to nie był koniec problemów Czerwonego Kapturka. Wystarczył bowiem jeden telefon Wilka i pojawiła się jego londyńska banda małych dziwnych stworzeń w kolorze oczywiście niebieskim, a zwały się one ponoć Smerfy, wszyscy czuli przed nimi respekt.
– I jak ja sobie teraz poradzę?! – myślał Czerwony Kapturek – Wszak pędzi na mnie zgraja Smerfów, zaraz mnie dogonią i… Ojej!
Spojrzała w głąb lasu. Pomiędzy drzewami susami coś skakało. Nie wiedziała jednak, co to jest. Wyglądało na zająca, acz było za duże. I raptem ten ktoś wylądował zaraz przed nią.
– Klakier?! – zdziwiła się
– Nie jestem Klakier. Nie poznajesz mnie? – spytał kot w butach.
– To ty wujku Roy? – zapytała.
– Nie mów tak do mnie….! Od teraz jestem „Kot Keane z Sunderlandu”! Przyszedłem, by obronić cię przez zgrają tych niebieskich oszołomów.
I przez chwilę się ucieszyła. Wtem z lewej strony zobaczyła zgraję nadbiegających Krasnali, które miały wyhaftowany na czapkach herb rodu świnki Reds. Pachniało zemstą rodzinną. Kot Keane z Sunderlandu widząc, że nie jest za ciekawie, stuknął swoimi obcasami i wtem wyłonił się Shrek z Liverpoolu, który zmienił zameldowanie na stałe na Manchester. Shrek zwany Waynem rzucił Kapturkowi pokeball, a ona już wiedziała, co ma z nim robić.
Arbitrujący starciu Ciastek, który wyłonił się nie wiadomo skąd, jak to bywa w bajkach, zdążył chwilę przed starciem przedstawić osobistości na trybunach, a były wśród nich m.in. Pinokio z Southampton, Koguty i Cottagers z Londynu, kilku Kłusaków z Boltonu, Pompeys z Portsmouth, The Villains z Birmingham, Szable z Sheffield, na obrzeżach stadionu przysiadły Sroki, a Szerszenie z Watford niemrawo rzucały oczkami to na lewo to na prawo…
W międzyczasie drugi batalion złych Smerfów zmaterializował się w krainie Muminków, która leżała o siedem stadionów dalej niż domki świnek. Ojciec Dyrektor Muminek, który ma ponad 20 lat doświadczenia w walce ze złymi stworzeniami, już szykował się do walki po wcześniejszym szybkim przypomnieniu tajników swojego kunsztu, którego nauczył się w Hogwarcie. Nieunikniona potyczka zbliżała się wielkimi krokami, a Ojcu Dyrektorowi Muminkowi dodatkowo pomagał jeszcze Włóczykij znany także jako Queiroz. Niedawno wrócił z odległej Galacticos, gdzie zgłębiał tajniki walki Jedi na piłki świetlne. Miał okazję nawet sprawdzić swoją „szmoc” w walce z wielkim Yodą Rijkaardem. Jednak sytuacja w obozie Muminków nie była taka wesoła. Malcolm Ryjek przejął całą Krainę Marzeń. Jednak Ojciec Dyrektor Muminek z wielką wytrwałością szykował zespół na nieuniknione:
– Miałem sen, że pewnego dnia w Czerwonej Diabelskiej krainie smerfna stopa już nie postanie! Miałem sen, że pewnego dnia nawet ich obóz, obecnie trawiony bezprawiem i uciskiem, przemieni się w oazę wolności i sprawiedliwości! Miałem sen, że powrócimy na szczyt!
– Ave Ojciec Dyrektor Muminek – krzyknęli chóralnie.
W tym samym czasie Lord Mourinhmort przy akompaniamencie „Smerfnych hitów” zagrzewał swoją smerfną drużynę do walki:
– Smerfy pamiętajcie: Luis SaWalker po treningu Jedi poznał tajniki walki na świetlne piłki. Jego szmoc jest wielka i ciągle rośnie. Nie wspomnę o tym Ronaldo dos Piłkos Obkiwatos Każdegos Bez Problemos. Smerfy do boju. Wujek Roman już nam nie pomoże!!!
Nagle wszyscy ucichli – do sali weszła… Smerfetka. Od swoich pobratymców otrzymała ksywę „Lampard”, a to dlatego, że każdego przeciwnika potrafiła zadrapać na śmierć.
W niedzielne popołudnie Smerfy i drużyna Ojca Dyrektora Muminka rozpoczęły bitwę. Nie trzeba było długo czekać – Luis SaWalker wykorzystał swoją szmoc i umieścił świetlną piłkę w smerfnej bramce. Jednak Smerfy nie poddawały się. Smervalho pokonał piłkowstrzymywacza Muminków. Niestety Luis SaWalker i jego koledzy mimo przewagi nie mogli dobić przeciwnika. I teoretycznie ten pojedynek miał się zakończyć.
W tym momencie w lesie Czerwony Kapturek ciskał we wszystkie możliwe strony pokeballami. Kot Keane z Sunderlandu walczył szabelką z Krasnalami Reds i dość dobrze sobie z nimi radził, zwłaszcza z pomocą Shreka. Ciastek odgwizdał koniec potyczki po doliczonych 3 minutach. W walce był jednak remis. Czerwony Kapturek postanowił odpocząć przy kłodzie, ale gdy tylko jej dotknął – okazało się, że był to świstoklik! Tym sposobem w mgnieniu oka Czerwony Kapturek, Kot Keane z Sunderlandu, Shrek Wayne, liverpoolskie Krasnoludy oraz ekipa Smerfów zmaterializowały się w samym centrum… Doliny Muminków! Nawet mgła uniosła się z wrażenia, odkrywając trybuny, na których zasiedli wszyscy widzowie z lasu, ale ponadto pofatygowała się nawet sama Buka, która wyciągnęła nawet samego Johna Locke`a gdzieś z głębi lasu, choć ten przecież musiał wciskać swój klawisz… Na trybunie zasiadł nawet wybitny bramkarz Muminków, pochodzący z Danii Piotruś Pan. W obawie przed zgrają paparazzi gdzieś w kącie ukrywał się ponoć sam Chuck Norris. W iście gwiazdorskim towarzystwie odbyło się ostatnie wielkie starcie gigantów, które tym razem sędziował sam Rysiu z „Klanu”!!
Do końca ostatecznego meczu zostało niespełna kilkadziesiąt sekund. Nagle nad boiskiem zauważono niezidentyfikowany obiekt latający…
– To UFO!?
– To samolot!?
– Nie to ptak?!
– A tam to Superman!?
– To Spiderman!?
– TO LATAJĄCA MIOTŁA?!
Tak, była to latająca miotła. Siedział na niej nikt inny jak utalentowany gracz norweskiej reprezentacji w quidditcha – był nim Ole Młoda Twarz. Oprócz gry w tę magiczną dyscyplinę Ole należał do czołówki piłkokopaczy. Ojciec Dyrektor Muminek skrzętnie przygotował zmianę… Na boisko wszedł wiecznie młody potomek wikingów. Tchórzliwe Smerfy były przerażone. Ole był ubrany w tradycyjny strój. Na jego głowie znajdowała się sławetna wielka czapka z rogami. Na trybunach było słychać Go, Go, Go UNITED. Do końca zostały ułamki sekund, Smerfy w odwrocie na całej linii frontu. Ronaldo dos Piłkos Obkiwatos Każdegos Bez Problemos zaczyna akcję… Pokonuje bez problemu każdego Smerfa. Podaje do Luisa SaWalkera, ten z kolei wykorzystując swoją szmoc strzelił….! …i nie ma gola! Piłkowstrzymywacz Smerfów wybił piłkę wprost pod nogi Wayne’a Shreka. Jednak i jego strzał Smerfy zdołały wybronić. Ale nagle, nie wiadomo skąd, na wprost smerfnej bramki pojawił się rogaty hełm. Smerfy robiły wszystko, co było ich w mocy, a jednak były bezsilne. Ole Młoda Twarz zbliżał się do bramki coraz szybciej i szybciej. Nagle, nie wiadomo kiedy, zatrzymał się tuż przed piłkowstrzymywaczem Smerfów… Ole powiedział tylko jedno słowo – „spadaj”. W mgnieniu oka Smerf uciekł tam, gdzie niebieski pieprz rośnie, a Młoda Twarz pomachał Lordowi Mourinhmortowi i wykrzyknął – „Hasta La Vista… Babe” i z wielką gracją i lekkością umieścił piłeczkę w bramce! Smerfy były w rozsypce, a Rysiu z „Klanu” odgwizdał koniec spotkania. Na trybunach słychać było chóralne Glory, Glory Man United. Smerfy zdematerializowały się i już nigdy więcej miały nie wrócić do Czerwonej Diabelskiej krainy. O Lordzie Mourinhmorcie już nikt więcej nie słyszał. Podobno razem ze Smerfami przebywają w Mordorze, gdzie przeżywają strasznie męki od Mrocznego Władcy Saurona. Mieszkańcy Czerwonej Diabelskiej Krainy od tej pory żyli długo i szczęśliwie … ale to już początek innej opowieści.