Nie przegap
Strona główna / Manchester United / Legendy: Maradona – good, Pele – better… George Best

Legendy: Maradona – good, Pele – better… George Best

Maradona - good, Pele - better... George Best - biografia
Kiedy w 2005 roku po infekcji nerki lekarze oznajmili, że istnieje możliwość, iż nie dadzą rady go uratować, piłkarski świat zatrzymał się na chwilę. Wielu kibiców z nadzieją nasłuchiwało wieści z Londynu. Ich wiara w to, że idol wygrzebie się z tak ciężkiego stanu, bo przecież już wcześniej przeżył tylko dzięki przeszczepowi wątroby, zdziałała cuda. Symbol Manchesteru United przeżył, a mimo to wielu nie chciało przyjąć do wiadomości, że tak naprawdę The Belfast Boy powoli na oczach kibiców umiera z dnia na dzień.

Kilka tygodni później serwisy informowały o kolejnych infekcjach w tym między innymi o infekcji płuc i o niewydolności wielu organów, ale fani znów ufali, że silny organizm piłkarza pokona kolejne przeszkody. Kilka dni później cała Wielka Brytania i futbolowa reszta świata zwiesiła głowy i pogrążyła się w żałobie. 25 listopada 2005r. serce jednego z najlepszych piłkarzy na świecie przestało bić.

„One day in the dark streets of Belfast a young man was born”

– tak traktuje jedna z pierwszych piosenek o George’u Best’cie. Legendarny piłkarz narodził się 22 maja 1946r. w stolicy Irlandii Północnej i tam też dorastał. Oczywiście, jak każdy Brytyjczyk, od małego biegał z piłką po ulicach Belfastu, grając z rówieśnikami gdzie tylko popadnie (nawet jego matka śmiała się, że wszędzie, gdzie jest George, jest również piłka). I tak, jak większość, został zapisany do szkółki piłkarskiej najpierw lokalnego klubu Cregagh Boys, a później Glentoran. Tu rozpoczęła się historia geniusza, choć rozpoczęła się na pewno niebanalnie.

Gdy Best miał 15 lat, działacze klubu stwierdzili, że George jest za mały i za lekki, by kiedykolwiek był z niego choćby średniej klasy piłkarz. Zrządzeniem losu w tym samym czasie Bob Bishop, czyli człowiek, który w tamtych czasach zajmował się skautingiem w Manchesterze United, nadawał już telegram do Sir Matta Busby’ego o treści:

„Odnalazłem geniusza”,

a widział grę jakże młodego Irlandczyka zaledwie raz. I w ten oto sposób, bezproblemowo, już w 1961 roku sprowadził mierzącego zaledwie 172cm i ważącego, jak traktuje piosenka, „tyle co osiem kamieni” zawodnika na Old Trafford, gdzie w mgnieniu oka stał się kimś, kogo świat piłkarski jeszcze nigdy nie widział.

George BestJednakże The Belfast Boy musiał poczekać na swój profesjonalny debiut w trykocie Czerwonych Diabłów jeszcze 2 lata. Tym samym po raz pierwszy wybiegł na Old Trafford jako 17-latek, by zmierzyć się z drużyną West Bromwich Albion i już po tym meczu, chwilę po końcowym gwizdku, do Besta podszedł trener Borsuków i ściskając mu rękę poprosił, by George na chwilę przystanął, bo chciałby zobaczyć, jak on właściwie wygląda, gdyż przez całe spotkanie zdążył zobaczyć jedynie jego plecy, ponieważ w mgnieniu oka rozpoczynał kolejne akcje. Jednak prawdziwe oblicze swojego talentu pokazał po kolejnych 3 latach, w pamiętnym zresztą dla Anglików roku 1966, kiedy Manchester United podejmował w Pucharze Europy Benfikę Lizbona (w składzie z Eusebio) i właśnie w tamtym meczu, choć miał tylko 18 lat, strzelił trzy piękne bramki, które oczywiście dały United zwycięstwo, a Bestowi… patent na klub z Estadio da Luz (dwa lata później strzelił bramkę w finale Pucharu Europy również z Orłami). Sam kapitan Benfiki powiedział po spotkaniu, że mimo iż mecz przegrali, to nie było im wstyd przegrać z takim mistrzem. I wtedy świat usłyszał o Best’cie. Dalsze losy są już znane wszystkim fanom. George wraz z Manchesterem zdobył dwukrotnie Mistrzostwo Anglii w latach 1965 i 1967, w 1968 Puchar Europy Mistrzów Klubowych, a oprócz tego został wybrany Piłkarzem Roku w Europie w 1968r. oraz w tymże roku wybrany przez dziennikarzy na najlepszego piłkarza roku. Poza tym został włączony do galerii sław angielskiej piłki w 2002r., uhonorowany w 2001 przez Queen’s University w Belfaście, a w 2004r. znalazł się na liście 100 najlepszych piłkarzy wszech czasów wybranych przez FIFA. I może tylko dlatego, że jego kariera zaczęła się chyba zbyt szybko, można powiedzieć, że nie zdołał unieść jej ciężaru.

Tymczasem jednak, George Best zaczął sam powoli budować swoją legendę w Manchesterze United. We wszystkich rozgrywkach w latach 1963-1974 w ManU zaliczył 466 występów i zdobył 178 bramek. Ale może bardziej obrazowo będzie napisać, że jest rekordzistą Czerwonych Diabłów w kwestii bramek strzelonych w jednym meczu – sześć trafień przeciwko Northampton Town 8 lutego 1970 (wygrany 8:2), oraz w kwestii takiej, że sześć razy z rzędu był najlepszym strzelcem z Old Trafford, a trzeba zaznaczyć, że Best był przecież nie napastnikiem, ale pomocnikiem. Jego gra była bajeczna… W każdym calu był idealny. Nawet jeśli zdarzył mu się błąd, jakiś kiks, potrafił sam w ciągu ułamka sekundy naprawić swój błąd, konstruując przy tym wspaniałą akcję. Jego niesamowita umiejętność dryblingu, niewyczerpana ilość sił i zero obaw o to, że ktoś mógł być lepszy od niego, stwarzały z jego gry prawdziwy spektakl – jak to określił Bernd Holzenbein, były skrzydłowy Eintrachtu Frankfurt:

„Grałem przeciwko Bestowi w jednym z jego ostatnich meczów dla Irlandii Północnej w 1977r.(…) Jego balans ciała, wyczucie, umiejętność dryblingu i charyzma… On był jednym z najlepszych piłkarzy drugiej połowy wieku”.

Do tego wszystkiego był piłkarzem, który równie świetnie grał i lewą i prawą nogą, co stwarzało jeszcze większe problemy obrońcom i bramkarzom. Jakby tego było mało, siła, jaka w niego wstępowała w każdym meczu była na tyle niewiarygodna, że wiadomo było, iż bramka wisi w powietrzu. A gdy już zaczął akcję… Mijał obrońców jak tyczki, zostawiał gdzieś w tyle i zmierzał pewnie do bramki, płynąc wśród wiwatów kilkutysięcznej publiczności, która chwilę później najczęściej wpadała w istną euforię… Jego rywal z boiska – Albert Shesternev powiedział kiedyś, że:

„próba zatrzymania Besta była jak próba złapania wiatru”.

Ale bajka, jak to zwykle bywa, nie trwa wiecznie. U szczytu kariery, w wieku 28 lat, został odsunięty od składu przez problemy z alkoholem, po wielokrotnych upomnieniach Sir Matta. Ale to niestety nie pomogło „nawrócić” geniusza. Był najlepszy, sławny i młody, miał wrodzony urok osobisty i tę niespotykaną charyzmę, dlatego dłużej się nie zastanawiając, postanowił zmienić klub. Tym samym ostatni swój mecz z 7 (lub 11) na plecach rozegrał 1 stycznia 1974r. na Loftus Road przeciwko Queens Park Rangers.

Trafił do Stockport County, gdzie zdążył wystąpić 3 razy i dwukrotnie trafić do bramki przeciwników. W latach 1975-76 w Cork Celtic wystąpił tyle samo razy, ale nie strzelił żadnej bramki. Postanowił więc zmienić klimat europejski na Amerykę i tam podpisał umowę z Los Angeles Aztecs. Tutaj wystawiany był częściej. W 61 spotkaniach, w których brał udział, udało mu się zdobyć jak za starych dobrych czasów aż 29 goli. Później było Fulham, Fort Lauderdale Strikers, szkocki Hibernian i renesans piłkarza w San Jose Earthquakes (86 spotkań, 34 gole). W ostatnim roku jego czynnej kariery piłkarskiej – 1983 – występował w dwóch klubach – najpierw w AFC Bournemouth, a następnie w Brisbane Lions i w tym właśnie klubie widzieliśmy go jako piłkarza po raz ostatni. W pięknej karierze zabrakło tylko sukcesów międzynarodowych. W reprezentacji bowiem nigdy nie miał okazji pokazać, na co go naprawdę stać. 37 występów w kadrze uświetnił zaledwie 9 bramkami, ale tylko dlatego, że jego kraj po dziś dzień prezentuje równie marny poziom piłkarski, jak kiedyś. Rozważano, co prawda, powrót Besta do kadry w roku 1982 na Mistrzostwa Świata, ale piłkarz miał już 36 lat i najlepsze czasy piłkarskie za sobą, co zaważyło na tym, że w kadrze już nie zagrał.

George BestI do tej pory wszystko tak, a nie inaczej przedstawione wyglądało by pięknie – długa kariera, zostanie symbolem i legendą za życia w tak wielkim klubie, jakim jest Manchester United. Równolegle jednak do wydarzeń z życia zawodowego, miejsce miało wiele niepotrzebnych incydentów w życiu prywatnym. Jeszcze w latach ’60 Best otworzył dwa nocne kluby w Manchesterze, z czego jeden stał się na tyle rozrywkowy, że zasługuje na nieco mniej chlubne miano. Inwestycja w nieruchomości najwyraźniej mu się spodobała, bo dekadę później posiadał już lokale w Hermosa Beach i w Kalifornii. Po odejściu z United postanowił założyć rodzinę, ale jego związek trwał zaledwie 8 lat i z tegoż związku doczekał się syna. Później na 9 lat związał się formalnie z kolejną kobietą, ale to z innych, nieoficjalnych związków doczekał się, podobno, jeszcze dwóch córek.
Ogółem jednak wydarzenia z jego życia można określić za pomocą cytatu samego bohatera tego felietonu:

„Wydałem dużo kasy na alkohol, laski i szybkie samochody. Resztę po prostu zmarnowałem”.

Dodatkowo, równolegle do kariery w klubach, George miał coraz większe problemy z alkoholem. Już w United opuszczał coraz częściej treningi, a Charlton i Law nie mogli zrobić nic, załamywali ręce. Sir Bobby próbował przemówić Piątemu Beatelsowi do rozsądku, wielokrotnie chciał mu pomóc, choć Best równie często odrzucał niekiedy w sposób bezczelny jego pomoc. Nikt nie mógł skończyć z jego nałogiem, bo on sam, zdawałoby się, nie chciał tego. Był zbyt wielki, by walczyć z tym problemem i zauważyć, że z rozrywkowego chłopaka stał się zwykłym alkoholikiem. W 1984 roku trafił na 3 miesiące do więzienia za jazdę po pijanemu, a 6 lat później pojawił się kompletnie pijany w jednym z programów stacji BBC. Swój „popis” skomentował, że był to najgorszy epizod spowodowany alkoholizmem w jego życiu. Ale wtedy i świat zrozumiał, że nie jest dobrze. 20 listopada 2005 r. jedna z gazet, na prośbę Besta, opublikowała jego zdjęcie w szpitalnym łóżku z napisem

„Nie umierajcie tak, jak ja”.

Zrozumiał to jednak zbyt późno. Stan zdrowia chłopaka z Belfastu stopniowo się pogarszał. Zaczęło się od konieczności przeszczepu wątroby w 2002 roku, która miała być kluczem do zdrowia. Ale stało się inaczej, bo były piłkarz jak tylko poczuł się lepiej, znów coraz częściej zaczął topić smutki, związane głównie z życiem prywatnym, w kieliszku. Powoli wracał jednak do siebie, a nawet w 2004 objął na chwilę posadę trenera młodzieżówki Portsmouth. Ale później, w 2005r., doszło do infekcji nerki i kolejnych komplikacji. Best i tak był do końca bardzo silny. Lekarze dawali mu zaledwie kilka godzin, a on walczył kilka dni. Nigdy nie dawali jednak nadziei. Zgromadzeni wokół szpitalnego łóżka ojciec, siostry, brat, agent oraz Denis Law chyba również ją utracili. Odbierali kwiaty i podarunki, ale nie wierzyli, że coś może się zmienić. Powoli starali się w te ostatnie chwile dać mu poczuć, że tak, jak przez całe życie był właściwie sam, tak teraz ma wokół siebie bliskich ludzi. Takich, którzy nigdy go nie zostawili. I tak uczynili te ostatnie chwile może jednymi z najpiękniejszych w jego całym życiu.

Niespełna tydzień po wspomnianym artykule, na boiskach Anglii zarządzono minutę ciszy, ale prawie nigdzie tej minuty nie było. Wszystkie stadiony rozbrzmiewały gromkimi oklaskami, ale bez wiwatów, a w tle tego aplauzu gościła głęboka i wypełniona po brzegi smutkiem cisza.

Jeśli George Best kiedykolwiek czuł się opuszczony i samotny, to jeśli gdzieś z góry widział to, co działo się w całej Wielkiej Brytanii, na pewno żałował, że jego życie zakończyło się tak szybko. Tysiące fanów pielgrzymowało do Belfastu, do szpitala w Londynie, w którym zmarł (Szpital Cromwella) i w charakterystyczne miejsca w Manchesterze by oddać mu hołd, a w ostatniej drodze Besta ulicami Belfastu wzięło udział 100,000 osób… W samym pogrzebie uczestniczyło zaś 25,000 sympatyków jego talentu i osobowości.

Teraz w Belfaście jest lotnisko imieniem George’a Besta. Oprócz tego w Irlandii Północnej i w okolicach Manchesteru 2 dni po rocznicy śmierci piłkarza (jako że 25.11. wypadał w sobotę) wypuszczony został specjalny okolicznościowy banknot z jego wizerunkiem. Już teraz mówi się o budowie pomnika w centrum Belfastu, a oprócz tego dzielnica, w której urodził się i wychował piłkarz, tętni wspomnieniem jego życia i kariery, które zostało przez fanów docenione w postaci ogromnego graffiti.

Na podsumowanie warto przytoczyć jeszcze słowa Tarcisio Burgnicha, byłego włoskiego obrońcy Interu Mediolan, który powiedział zaraz po śmierci Besta:

„Był niewątpliwie jednym z piłkarzy wszech czasów. Umiejętność dryblingu i przepiękne bramki zostaną zapamiętane na zawsze. Umieściłbym go w futbolowej galerii sław pomiędzy Maradoną i Pele”.

George BestPewne jest, że razem z Lawem i Charltonem, Irlandczyk tworzył najlepszy atak wszech czasów. Ale może zbyt szybko zaistniał. Był przecież Beckhamem tamtych czasów – najbardziej medialnym sportowcem, otrzymującym tygodniowo ponad tysiąc listów od fanek, a był jeszcze przecież tak młodym piłkarzem… Sam o sobie powiedział, że urodził się z niebywałym talentem, ale czasami taki talent przychodzi z czynnikami destruktywnymi. W jego przypadku był to alkohol. Dlatego ze świetną prezencją i fankami padającymi do stóp, szybko zgubił gdzieś to, co było ważne i trzymało go w jakiejś odległości od nałogu. A może autodestrukcja wynikała z poczucia samotności, może z wielkości? Może myślał, że jemu nie grozi alkoholizm i że zabawy w klubach nie odbiją się na jego zdrowiu, a może chciał na chwilę uciec i zapomnieć o wszystkim? To wszystko na pewno powinno mieć inny scenariusz, niż życie w rzeczywistości napisało. Francisco Gento powiedział, że:

„niezależnie od tego jaki Best był, jego gra zostanie zapamiętana na zawsze”.

Pele wraz z Maradoną, może nieco kurtuazyjnie, zaznaczają, że to George był najlepszym piłkarzem wszech czasów. Piłkarz, nazwany przez najwierniejszych kibiców Manchesteru United „Mesjaszem Stretford End” był, jest i będzie legendą już na zawsze, bo zapisał wiele pięknych kart historii piłki nożnej.

Teraz, jak traktuje Rapsodia na cześć George’a Besta:

„Forever Georgie Boy the eternal number eleven
Playing the beautiful game up above in heaven”.

Piąty Beatles dołączył do największych legend, które już odeszły – do wielkich Busby Babes i znów trenuje pod czujnym okiem Sir Matta Busby’ego. Tyle, że tym razem nie będzie już powodu, by odsunąć go od składu i nic nie będzie w stanie zniszczyć ani jego samego, ani jego legendy.

Katarzyna Wirkowska (Vtg87)

Przewiń na górę strony