Nie przegap

Boski

Cristiano Ronaldo
Nie jest jakąś wielką tajemnicą, że obecnie futbolem rządzi kasa. W sumie, możnaby zaryzykować tezę, że cały świat nakręca właśnie pieniądz, ale pominę inne dziedziny życia, skupiając się na sporcie, a dokładniej – na piłce nożnej. Nie pomylę się bardzo, jeżeli powiem, że wielu obecnych kibiców Manchesteru United zainteresowało się tym klubem przez dość specyficzny „produkt marketingowy”. Nie, nie chodzi mi tutaj o reklamy sprzętu elektronicznego czy operatora telefonii komórkowej lub o towarzystwo ubezpieczeniowe. Mam na myśli jednego człowieka. David Beckham, bo o nim mowa, był, i chyba ciągle jest, najbardziej rozpoznawalnym piłkarzem na kuli ziemskiej. Dochody ze sprzedaży koszulek z jego nazwiskiem wciąż pozostają gigantyczne, nie mówiąc już o innych, przeróżnych gadżetach z jego wizerunkiem. Ale era Beckhama na Old Trafford minęła kilka lat temu. Trzeba było znaleźć innego, przynoszącego dochód, zawodnika…

Po odejściu popularnego Anglika, sir Alex Ferguson potrzebował nowego piłkarza na prawe skrzydło. Ole Gunnar Solskjaer, który na kilka meczów przed końcem sezonu 2002/2003 zastępował Beckhama na jego pozycji, raczej nie był odpowiednim zawodnikiem. Podczas przygotowań do kolejnego sezonu, Manchester United wybrał się do Portugalii, by rozegrać sparing ze Sportingiem Lizbona. Po dobrych występach w USA, na drużynę z Old Trafford polał się zimny prysznic. „Czerwone Diabły” przegrały 1:3, a sprawcą tej sensacji był, jeszcze wtedy mało znany, 18-letni portugalski skrzydłowy. Cristiano Ronaldo. Jego dryblingi i efektowna gra wprawiły w osłupienie zarówno zawodników, jak i menedżera z Manchesteru. Propozycja do klubu z Lizbony przyszła po kilku dniach – 12,24 miliona funtów za „kata United”. Oferta została przyjęta.

Debiut Ronaldo nastąpił już w pierwszym ligowym spotkaniu. Kibice na Old Trafford zobaczyli młodego Latynosa, z balejażem na włosach i… numerem 7 na koszulce. Tym samym, który nosił wcześniej Beckham. Część kibiców uznała to za profanację. Była 60. minuta spotkania, gdy Portugalczyk wszedł do gry. To, co działo się przez następne pół godziny na Old Trafford, wprawiło fanów United w osłupienie. To było jak inny świat. A raczej, jakby piłkarz, który właśnie debiutował, nie był człowiekiem. Prezentował niesamowitą szybkość, nie tylko w biegu, ale i w dryblowaniu. Przekładał nogi nad piłką jak żongler, który nie zajmuje się niczym innym, oprócz ćwiczenia swoich umiejętności. Kto zechciał śledzić dokładnie ruch jego nóg, mógł dostać oczopląsu. Obrońcy Boltonu nie wiedzieli co się dzieje, byli jak dzieci we mgle. Typowa akcja Ronaldo wyglądała tak, że Portugalczyk dostawał piłkę w okolicach środka boiska, po czym 30 metrów dalej padał na murawę po faulu… czwartego z kolei rywala, którego próbował minąć. Pozostali trzej pozostawali za plecami Cristiano, leżąc na murawie po spóźnionych wślizgach… Kibice przecierali oczy ze zdumienia. Ktoś tu mówił o jakiejś profanacji?

Cristiano RonaldoSzybko okazało się, że, choć gra Ronaldo była piękna i efektowna, to z efektywnością miała mało wspólnego – mnóstwo traconych piłek, nieudane zagrania, w tym również dryblingi. Choć ciągle jego styl mieszał w zasiekach obronnych przeciwnika i mimowolnie ściągał na siebie większość obrońców, to jego gra z czasem robiła się coraz mniej przydatna dla zespołu. No właśnie… Zespół. Portugalczyk zbyt szybko uwierzył w siebie i grał bardzo egoistycznie, czym zyskiwał sobie więcej i więcej przeciwników w postaci niezadowolonych fanów. Choć wciąż ta część, dla której dryblingi to najważniejsza część futbolu, wciąż wierzyła w swojego „bożyszcza” i twardo broniła go przed krytykantami.

Kryzys przyszedł podczas drugiego sezonu, a raczej po jego zakończeniu. Ronaldo grał wciąż to samo, czyli maksimum widowiskowości, minimum skuteczności, choć czasami jego zagrania były naprawdę imponujące. Średnie występy czasami przeplatał z dobrymi, ale ogólnie nie wyglądało to najlepiej. Fala krytyki spadła na niego jednak nie przez jego grę, a zachowanie, gdy podczas meczu Portugalia – Anglia na mistrzostwach świata w 2006 roku wpłynął (ciągle jest to spora kontrowersja, czy faktycznie tak było) na głównego arbitra, by ten upomniał kartką Wayne’a Rooneya, swojego kolegę z klubu. Sędzia, owszem, wyjął kartkę, ale czerwoną i usunął Anglika z boiska. Tuż po tym kamery uchwyciły moment, w którym Ronaldo „puszcza oczko” w kierunku swojej ławki rezerwowych. Cała Anglia wpadła w furię. Oliwy do ognia dolał wywiad Portugalczyka, w którym otwarcie mówi o tym, że chciałby przejść do Realu Madryt. W kolejnych wywiadach kilkakrotnie zmieniał „zeznania”, najpierw mówił, że chodziło mu o przyszłość, kiedy indziej, że nie ma wsparcia od kibiców i menedżera. Nie wiadomo czy niektóre z nich nie były spreparowane, natomiast jedno było pewne. Ronaldo był w Anglii skreślony. Chociaż… Jedynym, który sobie nic z tego nie robił, był sir Alex Ferguson. Zapowiedział, że skrzydłowy zostanie na Old Trafford i tak też się stało.

Sprawa z mundialu była rozdmuchana przez angielską prasę do niepojętych rozmiarów. Zawodnik stał się wrogiem publicznym numer jeden. Ciężko było się spodziewać jakiejkolwiek pozytywnej reakcji od kibiców. Przyznam, że ja sprawę bagatelizowałem – z jednej strony faktycznie dziwnie to wyglądało, żeby kolega koledze taki numer wywinął, ale z drugiej, w kadrze Portugalii Ronaldo reprezentuje swój kraj i to jego przedkłada ponad wszystko. Robi tak każdy powołany do jakiejkolwiek reprezentacji zawodnik i z tego punktu widzenia, Cristiano zachował się normalnie, o ile można mówić o jakichś normach. Ale wróćmy do początku kolejnego sezonu…

Wielu fanów klubu z Old Trafford obawiało się, że znowu „Czerwonym Diabłom” nie uda się zdobyć mistrzostwa, tym bardziej, że Ferguson kupił ledwie dwóch nowych piłkarzy, w tym jeden z nich to bramkarz (Kuszczak i Carrick). Do tego pozbył się swojego najlepszego strzelca w drużynie – Ruuda van Nistelrooya. Trudno się dziwić, że kibice byli pełni obaw. Jednak już pierwsze spotkanie, wygrane u siebie 5:1 z Fulham mogło tchnąć wiarę w największego niedowiarka. Do tego kapitalny mecz rozegrał Ronaldo i pokazał, że między nim a Rooneyem nie ma żadnych niesnasek. To, co działo się później, było niczym wrażenie z debiutu Portugalczyka w Manchesterze. Nikt nie wierzył własnym oczom, Ronaldo strzelał bramkę za bramką, wypracowując przy tym tyleż samo asyst. Gra 22-latka była fantastyczna, mimo nieprzychylności ze strony fanów drużyn przeciwnych, którzy buczeli przy każdym zetknięciu Ronaldo z piłką. On jednak odpowiadał na krytykę w nieprawdopodobny sposób. Na koniec sezonu Portugalczyk został uhonorowany tytułem Najlepszego Młodego Piłkarza Roku i Najlepszego Piłkarza Roku w Premiership. W taki sposób zagłosowali zarówno piłkarze z trenerami wszystkich klubów, jak i dziennikarze i korespondenci. Absolutny nokaut. Już nie trzeba dodawać, że również kibice Manchesteru wybrali „Mrugacza” (przezywany tak po wspomnianym incydencie z Rooneyem z mundialu) najlepszym w minionym sezonie.

Cristiano Ronaldo - nagrodaMetamorfoza tak wspaniała, niczym uczestniczek programu telewizyjnego „Chcę być piękna”. Czasami do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Choć niektórzy twierdzą, że prędzej czy później musiało to nastąpić. Bo nie jest to żaden fenomen, a po prostu wybuch fantastycznego talentu tego młodego zawodnika. Jedynym, co może zadziwiać w tej sytuacji, jest przeciwstawienie się nagonce zapoczątkowanej przez angielskich „pismaków” (nie chcę pisać dziennikarzy, bo niektórzy z nich na to miano absolutnie nie zasługują). Ronaldo poradzi sobie z ogromną presją ze strony angielskich kibiców. A wybryk z mundialu fani z Old Trafford już dawno mu wybaczyli. Znów był „bożyszczem”, tym razem tłumów. Ja jednak zacząłem się martwić o jego dyspozycję w przyszłym sezonie. Miałem dziwne wrażenie, że to tylko taki pojedynczy „wybryk”, że w kolejnych meczach będziemy znowu widzieli „starego, dobrego Ronaldo”, czyli przerost formy nad treścią. Z niecierpliwością czekałem na początek azjatyckiego tournee, na które udał się Manchester United w ramach przygotowań do sezonu.

Wiedziałem, że gra z takimi przeciwnikami jak FC Seul czy Shenzen Kingway nie jest żadnym wyznacznikiem formy prezentowanej w nadchodzących meczach o punkty. Przykładem niech będzie wycieczka do USA sprzed 4 lat, gdy United grali bardzo dobrze, a jak się skończyło, wszyscy wiemy. Mimo to, chciałem zobaczyć w jakiej dyspozycji znajdują się niektórzy piłkarze i nie ukrywam, najbardziej zależało mi na Ronaldo i Rooneyu. I co tu dużo mówić, w trzech już rozegranych spotkaniach Cristiano zdobył trzy bramki i asystował przy trzech innych. Jeżeli tylko utrzyma tą formę, nie będę się o nic martwił.

Nie to jednak przykuwa uwagę mediów i kibiców do tego, co dzieje się w Azji. Prawdą jest, że same wyniki w sparingach nie są tak istotne, bardziej liczy się gra. Na azjatyckiej „wycieczce” zadziwia natomiast coś innego. Wrzawa kibiców. No, nie jest to oczywiście nic nadzwyczajnego, w końcu ryk, jaki potrafią z siebie wydobyć na przykład kibice angielscy, jest powszechny w Premiership i to niezależnie od stadionu, na jakim rozgrywane są zawody. Natomiast ta wrzawa, o której wspomniałem, daje się słyszeć w konkretnym przypadku – gdy On jest przy piłce. Tumult jest niesamowity, jakby do ludzi zebranych na stadionie przybył nie wiadomo kto, lecz to tylko On… Gdy przejmuje piłkę i rozpoczyna swój „taniec”, mija rywali jak tyczki, dogrywa do kolegów albo też wykańcza akcje samodzielnie. Normalnie, piłkarski bóg. Nic dziwnego, dlaczego „Czerwone Diabły” tak lubią jeździć na ten kontynent. Azjaci wprost szaleją na ich punkcie, dzięki czemu chętniej też kupują klubowe gadżety i koszulki. No, a gdy zobaczą Ronaldo w akcji na własne oczy, to czyj t-shirt będzie towarem najbardziej pożądanym?

Real Madryt, z którego do L.A. Galaxy właśnie przeniósł się David Beckham, niedawno oświadczył, że ze sprzedaży koszulek z nazwiskiem Anglika i z wpływów od sponsorów zgromadził 440 milionów euro. Przez zaledwie cztery lata. To przecież 110 (słownie: sto dziesięć) milionów za sezon! To ogromne pieniądze, które w zasadzie każdemu klubowi mogą się przydać. Jeżeli udałoby się wykonać z Cristiano Ronaldo właśnie taki „produkt marketingowy”, byłaby to kura znosząca złote jajka. No i wszyscy byliby zadowoleni – kibice, bo mieliby swojego idola, który w dodatku jest skuteczny, a także wiecznie narzekający na G****… o, przepraszam… na rodzinę Glazerów, która wciąż spłaca ogromny dług zaciągnięty na kupno Manchesteru United.

Przewiń na górę strony